Dlaczego buddyzm pomoże mi zostać lepszym psychoterapeutą

Tą opowieść pragnę zacząć od pewnego stwierdzenia. Psychologiem jestem cały czas, nie  tylko w godzinach pracy, od-do. To pewna życiowa postawa, rodzaj zobowiązania. To przede  wszystkim wybór. Jestem świadoma, iż wykonując swoją pracę prawdopodobnie nigdy nie będę  bardzo majętną osobą, ponieważ wkład finansowy jaki psycholog wnosi uczęszczając na  niekończące się godziny szkoleń, kursów, konferencji, długi czas przewyższa jego zarobki.  Wykraczając jednak poza sferę materialną, z całą odpowiedzialnością mogę stwierdzić, iż zawód  psychoterapeuty to jedno z najpiękniejszych zajęć, jakie mogę sobie wyobrazić. Setki godzin  poświęconych na studiowanie człowieczej natury, rozmowy, szukanie rozwiązania. Jak sprawić, aby  czyjeś życie było pełniejsze? Co to dla danej osoby oznacza?  Doświadczeni psychoterapeuci wiedzą, że są w stanie doprowadzić swojego pacjenta tylko  do punktu na przysłowiowym szczycie, w którym sami daliby radę się znaleźć.

Dlatego tak istotne  w tej pracy jest podjęcie własnej terapii oraz nieustanny samorozwój. Pewien nauczyciel jogi, na  którego lekcje uczęszczam, zwał mawiać, iż praktyka jogi to nasze mini-laboratorium. Praktykujący  studiuje swoje ciało, odkrywa jak czuje się w danej pozycji, po wykonaniu konkretnej asany i jak  wpływa ona na umysł i ciało. Tak samo psycholog, psychoterapeuta powinien moim zdaniem  doświadczać pełnego wachlarza emocji, eksperymentować, poznawać wszelkie stany własnej  psychiki od euforii po depresję, umieć nazywać to jak się czuje, mierzyć się z samym sobą, aby stać  się jak najpełniejszym człowiekiem, a przez to świetnym fachowcem.  W większości przypadków, osoby z jakimi współpracuję to osoby uzależnione od  narkotyków, alkoholu. Nie trzeba być fachowcem, aby domyślać się, iż uzależnienie to tylko  pewien widoczny w funkcjonowaniu społecznym, destrukcyjny sposób na radzenie sobie z wieloma  poważniejszymi problemami – niskim poczuciem własnej wartości, brakiem miłości, ciężkim  dzieciństwem. Terapeuci uzależnień muszą w szczególny sposób potrafić znosić dyskomfort,  sytuacje pełne napięcia. Tego nie nauczyła mnie żadna szkoła, ale właśnie praktyka buddyjska.

Nauczyłam się w ostatnim czasie odbierać sygnały z ciała, bardziej go słuchać, łapać kontakt z  emocjami takimi jak złość czy smutek, który może uderzyć nas nagle np. podczas rozmowy z  pacjentem o jego ciężkich przeżyciach. Nauczyłam się te emocje po prostu obserwować,  przyjmować takie, jakimi są. Dzięki temu, pozwalam sobie na wzruszenie podczas rozmowy  terapeutycznej, co według niektórych jest nieprofesjonalne, jednak dla mnie po prostu prawdziwe i  budujące zaufanie w relacji z pacjentem. Kiedy pojawia się złość, np. podczas słuchania o  brutalnych zachowaniach uzależnionego od alkoholu pacjenta wobec swoich dzieci, staram się nie  zapominać o prawdziwej naturze człowieka, która nigdy nie jest zła sama w sobie. To pewne  okoliczności, zaniedbania sprawiają, że człowiek wybiera złe zachowania. Być może zabrakło w  jego życiu rodziców, mentora, przyjaciół. Nie zapominam też o tym, że choroba alkoholowa nie jest  niczyim wyborem! Wiele bliskich mi osób nie rozumie mojego wyboru życiowego. Dlaczego  chcesz pomagać osobom uzależnionym, a nie np. dzieciom, samotnym matkom, ludziom chorym na  raka – oni nie zrobili nikomu krzywdy? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie,więc akceptuję  swój wybór nie zastanawiając się nad tym.

Od jakiegoś czasu darzę osoby uzależnione dużym  sentymentem, którego nauczyłam się od mojego opiekuna-mentora na stażu w Poradni Leczenia  Uzależnień i Współuzależnień. Jednak wielką akceptację wobec pacjentów czerpię z nauk  buddyjskich. Człowiek jest taki, jaki jest. Dlaczego miałby być inny? Patrząc na ludzi jako na  naczynia połączone wierzę, że pomagając osobie uzależnionej, pomogę także jej dzieciom,  rodzinie, przyjaciołom.  Nauczyłam się także mniej mówić. Ostatnio mówię tak mało, że stało się to nawet  elementem mojej osobistej psychoterapii. Akceptuję to w 100 %. Ciężko mi natomiast stwierdzić  czy przyczyną tego jest przyzwyczajenie do aktywnego słuchania w pracy, zebrane doświadczenie,  które jednoznacznie pokazuje, że czasami lepiej nie mówić nic, niż mówić rzeczy pozbawione  sensu, a może prawdą jest, że osoby praktykujące z czasem stają się bardziej wyciszone, co objawia  się także w kontaktach społecznych.  Jednym z zaleceń Szlachetnej Ośmiorakiej Ścieżki jest oczywiście słuszne słowo i słuszny  czyn powstrzymania się od niewłaściwej drogi, jednak tak naprawdę skupiam się na tym od czasu  intensywniejszej praktyki zawodowej, co uważam za znamienne. Psychologowie uczeni są, aby  uważać na to co mówią, jak mówią, aby szanować rozmówcę, co przekłada się na życie osobiste.  Uważam, że kontrolowanie tego co mówię, jest najistotniejszą zmianą jaka zaszła we mnie, jako w  psychoterapeucie praktykującym medytację, buddyzm. Zaczęłam szanować nie tylko swoje ciało,  ale także swoje myśli, a co za tym idzie, staram się nie robić z ust ,,śmietnika”. Medytacja  natomiast, istotnie poprawiła moje odczuwanie emocji, rozróżnianie i akceptację ich, wpłynęła na  to, że kieruję się własnym doświadczeniem konfrontacji ze sobą samą w pracy z pacjentami. Jest  także po prostu idealnym narzędziem do nauki relaksacji osób uzależnionych, dla których  umiejętność znoszenia cierpienia jest niezwykle pomocna.  Buddyzm pomoże mi zostać lepszym psychoterapeutą po prostu dlatego, że pomaga mi stać  się lepszym człowiekiem każdego dnia. A może po prostu bez buddyzmu szybko bym się wypaliła  w tak obciążającej emocjonalnie pracy? Pozostawię to do oceny Tobie.  Na koniec dwa cytaty związane z buddyzmem, o których staram się nie zapominać w swojej pracy  oraz w życiu osobistym:  ” Nie próbuj stać się Buddą. Bądź sobą po prostu. To jest Budda.”  „Jeśli twoje współczucie nie obejmuje ciebie – to znaczy, że jest niepełne.”

Zofia Czerwińska