Cóż ja mógłbym Pani napisać? – Bartłomiej Biesiada

Dzień dobry!

Cóż ja mógłbym Pani napisać?

Miałem napisać o moich planach na przyszłość, ale najpierw napiszę o tym, co jest ważniejsze, a mianowicie o mojej praktyce.
Czasem jak czytam literaturę zen, w której pojawiają się instrukcje na temat zazen i umysłu zen, ale pojawiają się w sposób pokrzepiający, to utożsamiam się z tymi słowami i myślę, że to rozumiem. Ale za chwilę mogę przeczytać coś zupełnie odwrotnego, niepokrzepiającego, co też może być prawdą na mój temat i zaczynam mieć wątpliwości. Np. „współczujący i odważny człowiek zasługuje na oświecenie, ale nigdy nie urzeczywistni swojej prawdziwej natury”.

I pojawia się obawa, jestem współczujący i niezbyt odważny i nigdy nie użeczywistnię swojej prawdziwej natury. A może nie jestem nawet taki współczujący jaki powinienem być lub jak mi się wydaje i to wszystko w niczym nie zda egzaminu, w niczym mi nie pomoże. Lub inny cytat: „Ten kto myśli, że jego własne rozróżniające zrozumienie jest prawdą, jest nie Buddystą preferującym naturalność. Taka osoba żyje tylko stosownie do własnych ograniczeń, chorobliwych idei, nie jest to ktoś, kto rzeczywiście poznaje siebie”.

Z tym cytatem także myślę, że mogę się utożsamić i dlatego pojawiają się wątpliwości. Poza tym doczytałem, że większość dawnych i obecnych mistrzów, aby osiągnąć oświecenie, zaczynała od próby zrozumienia tajemnicy życia i śmierci lub własnej natury. To było zawsze głębokie nurtujące pytanie i sam Budda miał z tym problem. Ja natomiast nie mam takiego problemu, który myślę że mógłby być pomocny, bo bez takiego dogłębnego pytania uważam, że nic nie będzie. NP. jak żyć? JAKIE JEST ZNACZENIE ŻYCIA? Ja jestem zbyt leniwy i za szybko się poddaje, po prostu nie wiem, nic sensownego nie wymyślę i to zostawiam. Brak mi ambicji i motywacji, jestem bardzo leniwy.

Co do kontaktu z ludzmi to pracuję nad tym, choć trudno mi jest zaakceptować rażąco złe, niezgodne z moimi, zachowania.

Jeżeli chodzi o praktykę zen to, co napisałem na pierwszej stronie, to miewam takie wahania, wątpliwości, ale to nic, bo czuję, że gdzieś w głębi, głębiej niż są te wątpliwości, czuję że jest jednak dobrze, że jest OK. Wiem, że Pani wie co robi, ufam Pani w 100 %. Dziękuję. Na razie podążam za oddechem, tyle co mogę zrobić, a wielka wątpliwość (pytanie) może samo przyjdzie.

Ostatnio na spotkaniu mówiłem, że w trakcie zazen zagłębiam się w myśli. Bardzo mocno tworzyłem sobie „filmy” na jakiś temat. Na przykład w trakcie medytacji przypomniałem sobie, że mam sprawę do wychowawcy i wyobrażałem sobie jak do niego idę, wchodzę do gabinetu i rozmawiamy, tworzyłem potencjalne dialogi. „Widziałem” to pomieszczenie w myślach wyrażnie, bo je znam zadawałem w myslach pytania, które chciałem zadać wychowawcy (około 15 pytań). Było to tak głębokie, że aż zastanawiające, czy idę w dobrym kierunku. Wyobrażając sobie te rzeczy, te filmy, zapomniałem calkiem o oddechu, a trwalo to od 5 do 10 minut, zdecydowalem się do powrotu liczenia oddechu i tak liczylem przez dwa tygodnie, a od trzech dni nie liczę tylko podążam za oddechem i jest poprawa, to znaczy nie uciekam na razie w świat fantazji.

Ogólnie rzecz biorąc stałem się innym (choć tym samym) człowiekiem niż kiedyś byłem. Czas zrobił swoje bo każdy dojrzewa, miejsce zrobiło swoje i praktyka też zrobiła swoje, a nawet najwięcej. Mam jakby bardziej spokojny umysł, mam mniej pragnień, jestem świadom siebie, ciała, myśli (choć jeszcze czasami się gubię, to tylko na krótką chwilę). Dzięki temu potrafię zlokalizować i pozbyć się powstających we mnie pragnień lub odzwierciedlić słowami uczucia i rzeczywistość.

Jeżeli chodzi o drugą część, tzn. moich planów na przyszłość, na początku mam dwie opcje, które z czasem by się rozwineły. Z jednej strony chciałbym spędzić życie dobrze, mądrze w gronie ludzi szlachetnych, którymi jak dla mnie są mistrzowie zen i w ich otoczeniu czułbym się dobrze, bezpiecznie. Problem w tym, że nie wiem jak wygląda życie w klasztorze czy ośrodku i moje wyobrażenie może być mylne i mogę odczuć na własnej skórze coś innego np.utratę wolności, choć prawdziwą wolność otrzymuje się przez satori. Innymi słowy boje się, że tam pojadę i nie dam rady tyle medytować, może pracować ile i jak trzeba, że nie spodoba mi się i zawiodę się, że liczyłem na coś innego a jest całkiem inaczej i jeszcze w takim stopniu, że nie będę chciał tego zaakceptować.

Zależy mi na Buddyzmie, chcę go kontynuować, ale nie wiem czy jestem gotów, lub czy chcę oddać mu całe życie. Dlatego myślę o drugiej opcji, jaką jest pogodzenie życia, nazwę go prywatnym, z praktyką Buddyjską. Myślę o wyjeździe za granicę, bo bez doświadczenia i kwalifikacji tylko tam mogę zarobić i odłożyć trochę pieniędzy potrzebnych do życia. W Holandii lub Anglii, do których planuję wyjechać, za średnie wynagrodzenie będę w stanie wynająć lokum, wyżywić się i odłożyć trochę pieniędzy, które po powrocie do Polski chcę wydać na samokształcenie się tzn. prawo jazdy (bo chciałem pracować jako kierowca), i na szkołę lub kurs, który przysposobi mnie do bycia rehabilitantem (ale muszę się jeszcze na ten temat dowiedzieć). Myślę, że mógłbym się spełnić na tym polu. Chciałbym też douczyć się języka angielskiego do perfekcji, jak i znajomość komputerów.

Czyli widzi Pani, plany mam i trochę pieniędzy potrzebuję, a z drugiej strony nasuwa mi się pytanie, czy to jest naprawdę ważne? Co jest naprawdę w życiu ważne? Nie wiem. Do Wrocławia na razie nie chcę wracać, nie mam do kogo, do czego (nawet domu nie mam), a za średnio płatną pracę w Polsce to tylko wynajmę lokum i wyżywię się, a nic nie odłożę na naukę czy cokolwiek innego. Mam zamiar jednak przyjechać do Polski do Wrocławia za jakiś czas, aby zrealizować swoje plany o samokształceniu i odwiedzić osoby, które kocham , ale na razie dla nich nic nie znaczę , dlatego wpierw muszę wyjść z więzienia, a później pokazać rodzinie, że się zmieniłem, że już myślę (dobrze), że mam plany do których spełnienia dążę i że jestem coś wart.

Do zobaczenia
Bartłomiej Biesiada