List od Marcina (2014)

Dzień dobry.

Pani Magdo, po naszym ostatnim spotkaniu i po przeprowadzonej rozmowie naszły mnie pewne przemyślenia, które być może pomogą mi w sprostaniu pani prośbie o to, abym opisał własnymi słowami życie jako drogę. Aczkolwiek trudno mi jest przewidzieć rezultat, bo brakuje mi słowa, bym mógł barwnie opowiadać, a pisanie nie jest moją domeną z braku w wykształceniu.

Ale nim dojdę do sedna, serdecznie pozdrawiam panią oraz wspólnotę na wolności, z którą spotyka się pani.

Życie jako Droga: moja droga, której celu bardzo długo sobie nie uświadamiałem, zaczęła się w 1983 roku, pierwsze 9 lat było beztroską w oczach tak młodego dziecka. Wtedy również zaczęło się pasmo moich wzlotów i upadków, nad którymi wtedy, niestety, nie zastanawiałem się, zostawiając je w rękach Boga. Bo tak byłem ukierunkowany do tych myśli, bo byłem katolikiem z nazwy.

Pod wieloma względami byłem typowym dzieckiem, ale z dniem, gdy odebrano mnie rodzicom i umieszczono w placówce państwowej zaczął się mój proces destrukcji i przesiąkania złymi wartościami oraz nawykami. Czego mi nie brakowało, to „miłości” rodziców, każdego z osobna na swój sposób. Lecz gdy dotarło do mnie, że rodzicom nie uda się mój powrót do domu, że są bezsilni, stałem się buntownikiem. Aby zabić swoją bezpańskość, zacząłem odkrywać grupy społeczne z marginesu, w których dla akceptacji bezpowrotnie się zatraciłem, w których musiałem wykazywać się tak, aby nie stać zbyt bardzo z boku, bo cechą mojej natury jest wieczny dystans do ludzi, ale i lęk przed samotnością.

Byłem rozbity, bo w domu rodzinnym, do którego wracałem z ochotą, nigdy nie mogłem czuć się w pełni bezpiecznie, bo bywałem w nim nielegalnie w oczach systemu prawnego. Systemu, który od młodych lat nie próbował ze mną porozmawiać, aby zrozumieć moje potrzeby, a gdy chciałem rozmawiać, pomiatał mną fizycznie i psychicznie. Karał zamiast nagradzać za podejmowanie próby nieodstawania od reszty. Tym samym pogłębiał mój stan.

Dzisiaj wiem, że przez większość dotychczasowego życia byłem iksem, sumą grzechów, oczekiwań i prób, przez którego błądziłem i stałem się nieufny oraz niedowartościowany. Muszący udowadniać swoje istnienie. Zaś dni źle spostrzeganego szczęścia były tylko epizodami.

Pierwszy raz zacząłem zastanawiać się na tym „kim jestem” oraz „dlaczego jestem” i co mną kieruje jakieś 11 lat temu. Zrozumiałem wtedy, że nawet z systemem mógłbym wypracować kompromis, gdybyśmy tylko wyszli z inicjatywą. Ale ciężko mi było jakkolwiek się zachować, choć wspierała mnie jeszcze kobieta, matka i gdyby nie bagaż z wyrokiem byłoby dobrze, ale trafieniem tutaj poprzednim wyrokiem straciłem wszystkich, których ceniłem. Poruszyła mnie śmierć mamy i to do głębi, dzięki śmierci zachciałem zmian, lecz gdy opuściłem ZK, chęć pracy a nie kradzieży to było za mało, bo nie umiałem inaczej żyć, a rzeczywistość i postępowanie społeczności przygniotła mnie. Wyrzuciła na ulicę w bezdomność oraz nieporadność i znowu zbłądziłem, ponieważ nie byłem otwarty na wiedzę. Nie wiedziałem od czego zacząć swoje poszukiwania, ale odnalazłem się dopiero na emigracji wśród ludzi różnych wyznań i kultów, dla których nie miała znaczenia przeszłość. Zmieniłem cały system swoich wartości, dzięki ludzkiemu altruizmowi, który pokazał mi jak zacząć żyć. Angażując się w wolontariat pomogłem sobie i zostałem doceniony. W wymarzonym plastycznym zawodzie i pasji nie wyrządzającej krzywdy znalazłem satysfakcję. Poznałem pojęcie karmy, która stała się dla mnie domem, z którego nie wyjdę dobrowolnie, aczkolwiek nie uważam się za buddystę ani nie jestem katolikiem.

Pomimo, że dzisiaj poszukuję sensu i jestem gotów zgłębiać siebie, to wiem, że jestem na emocjonalnym rozstaju dróg, gdyż doprowadziło mnie do tego życie, jakiego nie chcę powtarzać. Chcę znaleźć sposób, jak kochać świat i jak być kochanym. Tęsknię za wewnętrznym spokojem, miłością i spełnieniem.

Choć nie czuję się buddystą, to jednak wiem, że przez wzgląd na właściwości praktyczne, na co dzień buddyzm najbliższym jest moim pragnieniom. Nie mam pewności, czy zrozumiem buddyzm, ale mimo to dążę do przekształcenia siebie, abym potrafił odnaleźć spokój, akceptację, zadowolenie. Co najbardziej teraz mnie zastanawia to czy, gdy osiągnę spokój i satysfakcję, czy nie będę szukał dalej i głębiej.

Dzisiaj przez przełożonych oceniany jestem przez pryzmat przeszłości i stereotypów, jednak niosę świadectwo, że ludzie się zmieniają, a oni na lepsze. U mnie przemiana, poszukiwanie trwało 2 lata przed trafieniem do ZK, ale wciąż trwa i czeka na puentę.

Z poważaniem

Marcin