O zaufaniu

[…] chodzi też o zaufanie, które i tak jest nie za silne u mnie, a każde nadwyrężenie tego szybko mnie po prostu całkiem zniszczy. Zwłaszcza gdy jest coś ważnego i budowanego na dobrych uczuciach – trzeba uważać, by robić to na serio i starać się być w tym jak najuczciwszym. Nie każdy ma tego świadomość, że niszcząc zaufanie w drugich osobach (na których nam zależy, ale nie tylko), rujnujemy też własne zaufanie do otoczenia, ale też nie całkiem świadomie – zabijamy zaufanie innych do nas. Nawet tych, których zaufania nie chcielibyśmy nadwyrężać. Taki czynnik zwrotny – może karma, ale też trochę to działa w stylu: „Jak nas widzą, tak nas piszą”. A widzimy kogoś też w relacjach z innymi osobami; wtedy wiemy, czego możemy się spodziewać oraz jak ktoś może mnie w tej czy innej sytuacji potraktować.
Często pojęcie tego może wyzwolić w nas samych wolę pracy nas sobą i lepsze traktowanie różnych osób. To jak nas widzą (to jest jeszcze poza rozumowaniem) polega na podświadomym rejestrowaniu pewnych zachowań, a te sięgają dużo dalej. Chociaż można zrozumieć ten mechanizm, jeśli nie ma się uprzedzeń. […]

[…] Przyszła mi taka ciekawostka do głowy, że żyjąc na świecie pełnym wzgardy, krytyki, spychologii, marginalizacji, narażeni jesteśmy na ciągłe takie ataki – impulsy negatywnych emocji, słów, opinii.. Budując w kimś jego pewność siebie poprzez komplementy, przyjazne słowa, miłość, szacunek uodparniamy właśnie na takie czynniki negatywne z zewnątrz czy też właśnie jakieś słabości, wątpliwości.
Chyba im większa miłość, tym prawdziwsze i silniejsze zapewnianie o czyjejś wartości, a to z kolei tworzy lepszą tarczę obronną, jaką tworzymy dla tej osoby. Czasami same dobre myśli o kimś są też trochę jak parasol przed pociskami różnych niegodziwości. […] […] ta mroczna siła (złość) atakująca mnie, atakować też mogła osoby postronne, chociaż do mnie samego całkowicie jakby nie miała dostępu – do tej głębi jestestwa. Mogłem to czuć w psychice, ciele, ale nie, gdzieś cząstka mnie była jakby bezpieczna. Dlatego zaczynając medytację buddyjską uderzało to też w innych, którzy chcieli mi w tym pomóc. […] Dla jednych to nic wielkiego, dla innych nic wspólnego, ale dla mnie te pole walki widoczne, chociaż sam już tylko się starałem z tego (złości) wycofać… Medytacje dały mi inny rodzaj broni, zrozumienia, ale też niosły za sobą inny rodzaj „problemów”, a raczej wyzwań. Zmagania przenosiły się często na rzeczywistość, jak w medytacji – skupienie na ciele, psychice, rzeczywistości – zrozumieniu siebie i dopiero dalej. […]

Krystian