Pytanie od Marcina

<< powrót do strony: Pytania od (i do) Więźniów

Szanowna Pani Magdo!

Witam Panią ciepło i serdecznie oraz dziękuję za list z 6 kwietnia bieżącego roku. Zapoznałem się z Czterema Szlachetnymi Prawdami oraz ze Szlachetną Ośmioraką Ścieżką. Cel medytacji też zrozumiałem, jednak na początek mam kilka pytań:

a) czy Dukkha może być rzeczywiście unicestwiona? ( a przez to unicestwienie cierpienia, starzenie się i śmierć – trudno mi jest sobie wyobrazić możliwość nieśmiertelności )

b) czy są więc tak doskonałe istoty ludzkie, które to zwalczyły Dukkhę? (i żyją nadal jako nieśmiertelne)

c) jeżeli jednak nie, to co się staje z ludźmi po śmierci?

Wiem, że to dziwne pytania, ale takowe mi się nasuwają po lekturze obu kwestii , być może też nie zrozumiałem tego właściwie-proszę więc o odpowiedź.

To tyle na razie, jeśli chodzi o praktykę buddyjską.

Marcin

Odpowiedź Sergiusza

Dukkha może być przezwyciężona całkowicie, ale nie chodzi o nieśmiertelność. Chodzi o coś znacznie więcej. Przekroczenie indywidualnej, uwarunkowanej, ograniczonej egzystencji. Nawet jeśli miałbym żyć tysiące i tysiące lat, co mi z tego, skoro nigdy nie będę np. tobą? Zawsze będę tylko sobą. Bycie tylko sobą, nawet potężne, intensywne i przedłużane w nieskończoność, zawsze pozostaje ograniczeniem. Podlega upływowi czasu (jeszcze jeden dzień, i kolejny, i tak bez końca), osadzeniu w przestrzeni (jestem tu a nie tam), ograniczeniu formy (jestem tym a nie czymś innym) i tak dalej. To są ograniczenia które pozostają nawet w zupełnie wyidealizowanej sytuacji kogoś pozbawionego chorób, starzenia się, śmierci. Zawsze jest tu wmieszany jakiś smak tracenia, utraty, smutku. Tą nieuchronność utraty i smutku nazywamy dukkhą a rzeczywistość podlegających mu istot – nas wszystkich – nazywamy samsarą.

Mówi się, że np. całkowicie zrealizowani jogini na wiele sposobów przekraczają nasze „grube” ograniczenia; potrafią wybrać swoje kolejne wcielenie, przechodzić przez ściany, wstrzymywać procesy starzenia itd. Ale to wszystko są tylko dodatki, tylko drugorzędne skutki osiągnięcia celu zasadniczego. Ten nie polega na upiększeniu samsary, na wyśrubowaniu jej sobie aż do ideału, tylko na całkowitym jej przekroczeniu. To nazywamy nirwaną (albo wyzwoleniem, przebudzeniem, oświeceniem). Nie da się tego opisać ani pomyśleć. To jest poza ograniczeniami czasu, przestrzeni i wszelkim uwarunkowaniem. Tak bardzo „poza”, że nawet poza samym podziałem na samsarę i nirwanę. To nie jest jakiś odrębny, bezczasowy wymiar „obok” samsary. To jest zarazem wszędzie i nigdzie. Przed „wszędzie” i „nigdzie”. Przed „ja”, „ty” i „sobą”.

To wszystko brzmi bardzo abstrakcyjnie. Pewnie nieprzekonująco. Może być mało zrozumiałe. W buddyzmie nie zatrzymujemy się na tej teorii ani na wierze w nią tylko próbujemy zrealizować jej prawdę wewnętrznie, w praktyce. Taka praktyka dzieje się od środka, poza słowami i teoriami. Przepala nasze własne ograniczenia, zaciemnienia, przywiązania i związania. Kiedy to się udaje i kiedy jest całkowite, więzy opadają. Zupełnie przekraczamy samsarę i nirwanę. Dopóki tego nie zrealizujemy, podlegamy wszystkim więzom. W buddyzmie mówi się, że niezrealizowane istoty podlegają wiecznemu odradzaniu się w różnych formach, zależnie od nawyków i tendencji, które wykształciły w sobie w trakcie życia.

<< powrót do strony: Pytania od (i do) Więźniów