Być czy wierzyć? – Piotr Rybicki

„(…) religia jest „pyszna”. Nagroda po śmierci, bezwarunkowa miłość, ostateczny sens życia…

Zgoda, same pyszności. Doszedłem jednak do przekonania, że wiara religijna, choć dostarcza pociechy

i daje wiele innych korzyści, wyrządza również ogromną szkodę jednostce i zbiorowości.

Uznałem, że wady religii znacznie przewyższają jej zalety, dlatego odsunąłem ją na bok”.

Dale McGowan

Można zacząć od truizmu: tysiące lat minęły, odkąd człowiek zaczął się zastanawiać, skąd się wziął i po co oraz czy ma to jakiś, dający się uporządkować, sens. W samym już zdaniu jest błąd i założenie a priori, bowiem czy jesteśmy w stanie stwierdzić, odkąd to właśnie ów człowiek zaczął roztrząsać problemy egzystencjalne? Nie można także dociec, czy było to dociekanie religijne, czy może bliższe współczesnemu ateistycznemu humanizmowi. Jedno jest pewne: człowiek MYŚLI i dokąd nie porzuci owego przeważnie bezproduktywnego zajęcia, dotąd człowiekiem pozostanie.

W myśleniu człowiek wędrował po bezdrożach synaps i w przepastnych czeluściach mózgu wykreował sposób na odnajdywanie odpowiedzi na pytania, które się pojawiały, a które w danym momencie pozostawały nierozstrzygalne. Próbował odnaleźć harmonię i stawiał pytania. Powiew wiatru, trzask pękających skał, promienie słońca (nie nazwanego jeszcze oczywiście) załamujące się w skrzydłach motyla – wywoływały strach, obawę, powodowały zachwyt. Łączyło je NIEZNANE.

Minął jakiś czas (i znów założenie, bo co to jest czas?) i ktoś wpadł na pomysł usystematyzowania odpowiedzi na pojawiające się pytania. Religia. Tylko jaka?! Najbliższa której z obecnie istniejących, wliczając w to nie tylko te molochy z milionami wyznawców, ale i wyznawanej przez kilkudziesięciu zaledwie rdzennych mieszkańców np. Azji czy Afryki była owa religia pierwotna? Pytanie z sensem, ale kompletnie bez odpowiedzi. Bo możemy w przybliżeniu próbować ustalić, która religia jest najstarsza, ale to nie znaczy, że jeszcze wcześniej nie było setek innych, których wyznawcy już poumierali. Być może pomocne by było przeprowadzenie takiego eksperymentu: oto wychowujemy dziecko od samego początku nienarażone na jakikolwiek przejaw religijności, tak ze strony rodziców, jak i rodziny oraz otoczenia. Bierzemy pod uwagę nie tylko nieobchodzenie świąt, ale każdy kontakt z czymkolwiek „boskim”: słowa i zachowanie sąsiadów, szczegóły napotykane po drodze każdego dnia w przestrzeni urbanistycznej czy choćby zwykłe „o Jezu”, traktowane jako przerywnik zdania. Dowód tego rodzaju jest zupełnie niemożliwy do przeprowadzenia. Ale czy rzeczywiście wynikające wnioski całkowicie nieprzewidywalne? Twierdzenie, że taki „sterylny” religijnie człowiek stałby się muzułmaninem, buddystą, zoroastrianinem, chrześcijaninem, hinduistą lub praktykował animizm jest równie prawdopodobne, jak ułożenie przez trzęsienie ziemi encyklopedii z wysypanej na stół góry czcionek.

Więc co powoduje, że człowiek wyznaje jakąś religię? Odpowiedź wydaje się prosta, ale tylko pozornie. Na pewno ma na to wpływ przypadek. Rodzice, będący wyznawcami jakiegoś kultu są przyczynkiem do naśladowania dla potomstwa. Bo jeśli dziecko nauczy się od dorosłych posługiwania nożem i widelcem, to dlaczego nie ma im wierzyć również w sprawach dla niego niezrozumiałych? Zdolność do wartościowania i analitycznego myślenia nie pojawia się przed zdolnością chodzenia.

Ale dlaczego praktykowana religia bywa zmieniana lub porzucana w ogóle?

Wiele mądrych słów już padło na ten temat. Warto chyba dołożyć jeszcze kilka, bo tematu i tak nikt nie wyczerpie.

Religijne wytłumaczenie apostazji jest proste: zabrakło łaski tego lub innego boga. I kropka. Ateiści mają trudniej. (Czyżby na tym należało zakończyć rozważania? ATEIŚCI MAJĄ TRUDNIEJ!). „Wiara, która o nic nie pyta, nie jest żadną wiarą” – miał powiedzieć pewien człowiek, wyniesiony na ołtarze przez religię katolicką. No więc człowiek religijny również pyta. Gdy napotka w swoim życiu na moment przerywający ciąg powtarzanych twierdzeń – może pojawić się zdolność pójścia innym torem. Neurofizjologia potwierdza, że każdy bodziec – myślowy, słowny czy dostarczany w inny sposób, tworzy połączenia nerwowe w mózgu. Między innymi dlatego uczymy się chodzić, rozpoznawać słowa i… wierzymy w twierdzenia religijne. Nauka chodzenia trwa kilkanaście miesięcy i wywiera pożądany skutek. Nauka religii trwa wiele lat i jest dozowana w zależności od zdolności percepcji jednostki. Więc i efektywność jest zdumiewająca.

A kiedy umiejętność chodzenia nas zawodzi? Gdy pojawi się czynnik, który zaburza nasze wcześniejsze doświadczenia. Musimy niemal zupełnie od nowa uczyć się chodzić, kiedy staniemy na lodzie (o łyżwach nie wspominając). Podobnie rzecz się ma z religią: gdy wystąpi czynnik znaczący, mogący w istotny sposób rywalizować z utartymi poglądami – nasza wiara się chwieje. Powie ktoś: nie każdy w kontakcie z inną religią zmienia wyznanie. Zgoda! Nie każdy stając na lodzie się przewraca! Po prostu każdy z nas jest zupełnie inny od poprzednich i kolejnych przedstawicieli gatunku.

Więc kim jestem? – pyta człowiek od dość dawna? Bo że nie wiadomo od kiedy – to zostało ustalone już na początku. Zadając to pytanie znaczna część ludności świata jest w jakimś sensie religijna. Religia dostarcza wielu bodźców artystom, naukowcom, także prostym ludziom. Nie było by potężnej części sztuki świata, gdyby nie religia. Nie było by wspaniałych akcji humanitarnych na rzecz ofiar wojny, klęsk żywiołowych czy niesprawiedliwości społecznej. Ale nie było by również najpotworniejszych zbrodni i nieszczęść ludzkości. I to tak na gruncie ogólnoświatowym, jak i lokalnym. Tak samo cierpią osierocone rodziny w wojnie światowej i tak samo – w zapadłej wiosce na sawannie, której kacyk w imię „terenowego” bóstwa każe wyrżnąć sąsiadów i zagrabić ich kozy. Śmierć i nędza są wszędzie takie same.

Zatem czy bilans religii wychodzi w ogólnym rozrachunku in plus, czy in minus?

Można wyobrazić sobie niereligijnych artystów: ateistyczne dzieła malarskie czy potężne oratoria dla tysięcy słuchaczy. Czy jednak przekonująco brzmi wojna wywołana w imię niewyznawania żadnej religii i z tego powodu kontynuowana?

Czy – biorąc po uwagę powyższe wywody – należy podjąć jakieś działania w kierunku ateizacji ludzkości? Nie ma to sensu i z góry jest skazane na niepowodzenie z kilku powodów.

Religia – choć nie od początku towarzysząca człowiekowi – od wieków ma na niego wpływ przeogromny. Więc teoretycznie przekonywanie o niezasadności religii może potrwać podobnie długo.

Drugim powodem niepodejmowania działań antyreligijnych jest potrzeba szacunku dla wyznawców wszelkich możliwych wiar. Jeśli dokonywano eliminacji „niewiernych” – ateiści nie mogą stać się kolejną grupą walczącą z inaczej czy w ogóle wierzącymi.

Pewien Żyd dwa tysiące lat temu miał powiedzieć swoim uczniom: jeśli nie są przeciwko wam, są z wami. A pięćset lat wcześniej syn możnowładcy indyjskiego zachęcał, aby ludzie nie wierzyli czemuś tylko dlatego, że to powiedział ktoś ważny. Zaś grecki filozof twierdził, że najmędrszym jest ten, który wie, czego nie wie.

Zatem: być czy wierzyć?

Piotr Rybicki