Bez-zen

Bez-zen
Genpo Roshi – NonZen
Historyczny Budda wyraźnie widział, że wszystkie zmiany i nasza niewiedza, które są podstawowym powodem naszego niezadowolenia, cierpienia i zgryzoty, powstają z niechęci do zaakceptowania faktu, że wszystko, w tym nasze ja jest nietrwałe. Przewidział też, że po dwudziestu pięciu wiekach po jego odejściu – w naszych czasach – ludzie nie będą już dłużej potrafili przyjmować jego nauk. Wielu buddystów w sposób naturalny opiera się przyjęciu i tej zmiany.
W sercu praktyki zen zawsze było stawanie w obliczu sprzeczności pomiędzy nieuchronnością zmiany i naszym oporem przed nią. Tak wiele z naszych indywidualnych historii skupia się na tym samym: uwolnić się od przywiązania do form, przekonań, koncepcji i idei. „Ogromna pustka, żadnych świętości” Bodhidharmy: wszystko jest pozbawione substancji i ma przemijającą naturę i nic nie wymyka się tej prawdzie; „uśpione ciało-umysł” Dogena, odpuszczanie przywiązania do ciała-umysłu – takie nauki, mające na celu uwolnienie nas z pęt, które sami dla siebie stwarzamy, są siłą napędową naszej tradycji.
Tradycją zen jest wychodzenie poza tradycję zen. A jednak wciąż lgniemy do naszych pojęć i idei – czym jest zen, czym był, czym powinien być. Lata spędziłem, identyfikując się z tradycją, którą przekazał mi mój wielki mistrz Maezumi Roshi; połykałem całą rybę, a potem wiele kolejnych lat pracowałem nad wypluwaniem ości, zachowując jednocześnie jej istotę w postaci, która jest żywotna i istotna dla naszego pokolenia i kultury. Niedawno zacząłem patrzeć na moją praktykę w nowy sposób, który oczywiście też może ulec zmianie. Nazywam ją bez-zen.
Dlaczego bez-zen? To bez jest częścią kodu DNA zen jak mu Joshu (nie, żaden, bez) czy bez-myślenie Dogena, poza myśleniem i niemyśleniem. Nie powinno to być postrzegane w sposób negatywny, ale raczej jako Wierzchołek trójkąta, który jest jednocześnie wolny od dwóch perspektyw i obejmujący je – perspektyw, wydających się naszemu dualistycznemu umysłowi nie do pogodzenia przeciwległymi: zen i nie-zen, być w pełni zen i jednocześnie w pełni wolnym od zen.
W tej wyjątkowej praktyce zen najpierw zawsze było wchodzenie na górę, a potem schodzenie z niej. Jednak wiele koanów i opowieści zen wyróżnia fazę pierwszą, osiąganie szczytu oświecenia, stawiając ją ponad drugą. Wiele kultowych historii zen opowiada o wyzwaniach i dramatach wchodzenia, ale niewiele z nich mówi o schodzeniu. Raczej mało wiemy o tym, czym było dla naszych przodków schodzenie po osiągnięciu szczytu.
W naszym treningu bez-zen najpierw całkowicie identyfikujemy nasze życie z zen, od rana do nocy, a potem uwalniamy się od tej identyfikacji. Jeżeli bowiem dalej będziemy się identyfikować z zen, nie będziemy naprawdę oswobodzeni i szczęśliwi. Musimy wrócić – aby być kimś zwykłym, aby połączyć bycie zwyczajnym i nadzwyczajnym, i żyć jak bodhisattwowie uwalniający wszystkie istoty czujące – nie zaprzeczając jednak, że też jesteśmy śmiertelnymi istotami ludzkimi.
Bycie człowiekiem oznacza nie tylko praktykowanie w celu zapomnienia o ja – ale nieustającą pracą z tym, w czym tkwimy. Często mówię – pokazuje to moje własne życie i życie innych – że możemy spędzić dziesiątki lat na poduszce i wciąż siedzieć na własnym gównie. Zejście z góry nie oznacza, że automatycznie przekształcamy się w zintegrowane, swobodnie działające istoty ludzkie. Oznacza to urzeczywistnienie i nie-zen i zen, oznacza bycie znów wrażliwym i ludzkim, oznacza akceptację zarówno bezsilności, jak i mocy. Oznacza obejmowanie swojego człowieczeństwa w pełni, stale uznając własne ciemne strony. A jak możemy objąć człowieczeństwo innych?
Zen nie ma stałego credo czy świadectwa i jest wolny od dogmatów. Według powiedzenia przypisywanego Bodhidharmie, założycielowi chińskiego zen, jest to „specjalny przekaz poza pismami, niezależny od słów i liter; skierowany bezpośrednio do umysłu”. A jednak tak łatwo jest wpaść w dogmat. Prawdziwy duch zen jest gubiony, kiedy przywiązujemy się do form, rytuałów czy miejsc. W bez-zen nie ignorujemy wagi form, rytuałów czy miejsc – obejmujemy je, ale jesteśmy wolni od przywiązania do nich.
W bez-zen wykorzystujemy takie zręczne środki (upayas) – jak „po prostu siedzenie” (shikantaza) i koany czy proces Big Mind (wielki umysł). Pracujemy z doświadczaniem, zarówno transcendentalnych, jak i wypartych aspektów naszego ja, potem wychodzimy poza dualność i nie-dualność, obejmując obydwa jako stale zmieniające się, integrujące, swobodnie działające istoty ludzkie. Dualność jest perspektywą naszego zwykłego ja. Nie-dualność jest tym, do czego odnosimy się jako transcendencji albo Wielkiego Umysłu, bez-ja. Wierzchołek jest Wielkim Sercem albo Drogą bodhisattwy, która obejmuje, a nawet wykracza poza te pozorne przeciwieństwa.
Ponieważ wiemy, że dowolna wyparta część ja będzie działać na ukryte, negatywne i niezdrowe sposoby, nasza praktyka polega na tym, aby posiąść, ucieleśnić i upełnomocnić każdy aspekt ja, a potem wrócić i podjąć także jego przeciwieństwo. Potem, obejmując obydwa boki tego trójkąta, możemy skoczyć na Wierzchołek. Chcę jednak podkreślić, że „posiąść i ucieleśnić” nie oznacza, że musimy działać na tych negatywnych skrajnościach. Jest to bardzo kosztowna lekcja, którą musiałem przepracować w trudny sposób. Trudno zaakceptować wiele aspektów człowieczeństwa w nas samych. Wszyscy mamy bardzo negatywne, przerażające i niezdrowe myśli; jeżeli zostałyby wdrożone – mogłyby być niebezpieczne, a nawet prowadzące do przemocy. Kiedy są one wyparte – nie mają okazji przekształcić się w nasze pozytywne siły. Jątrzą i stają się przerażające, bo obawiamy się, że zabiorą to, co w nas najlepsze. Kiedy już jesteśmy zdolni do badania ich bez lęku, mogą zostać pozytywnym współtwórcą naszego zdrowia i dobrego samopoczucia, uprawnione do służenia – a nie sabotowania naszych sukcesów i szczęścia.
Proces Wielkiego Umysłu wspiera studiowanie Drogi Buddy przez umożliwianie nam badania dowolnych i wszystkich aspektów ja, i całkowicie o nich zapomnieć lub wyjść poza nie. Kiedy uwolnimy się od przywiązania do tych aspektów ja i uzyskamy pewien dystans od nich, dostrzeżemy, że to, co nazywamy ja, jest wyłącznie pojęciem, składającym się z tysięcy aspektów, które czasami nazywamy głosami. Każdy głos odgrywa ważną rolę w pozwalaniu naszemu ja na działanie w świecie, ale z tej perspektywy widzimy, że to, o czym myśleliśmy, że było naszym ja – jest naszym bez-ja; jak powiedział Budda – nie jest zestalone, substancjalne czy trwałe, a więc łatwiej jest je odpuścić.
W chwili, w której zaprzestajemy lgnięcia do czegokolwiek i stajemy się bezwarunkowo otwarci i wrażliwi, bez granic – zapominamy o naszym ja. Kiedy zapominamy czy pozwalamy naszemu ja odejść, wszystkie zjawiska postrzegamy jako Jeden Umysł. Nie ma niczego poza tym Umysłem. Kiedy naprawdę to zrozumiemy, nie będzie już niczego, z wyjątkiem nas, czego możemy się obawiać, lub co ignorować. Nie ma tam już podziału na ja i inni, wewnątrz i na zewnątrz, nie ma podziału na mnie i istoty na zewnątrz. Nie ma też nikogo winnego za nasze życie lub okoliczności, w których się znajdujemy. Bierzemy pełną odpowiedzialność za działanie i reakcję, za przyczynę i skutek. Nie ma też niczego, aby do tego przylgnąć czy się przywiązać. Wszystko jest realizowane i aktualizowane jako ja.
W bez-zen, kiedy siedzimy w medytacji, jesteśmy odprężeni i naturalni, nie utrzymując w ciele żadnych napięć. Siedzimy wygodnie, wyprostowani – ale nie sztywno, plecy oparte na oparciu krzesła, stopy płasko na podłodze, rozstawione równolegle do siebie na szerokość barków. Ponieważ wszyscy jesteśmy różni i unikalni, niektórzy wolą medytować samodzielnie, niektórzy z innymi, niektórzy na poduszce w pozycji lotosu, ze skrzyżowanymi nogami, inni na krześle. Oczywiście siedzenie na podłodze jest łatwiejsze dla młodych i elastycznych, a staje się trudniejsze z wiekiem albo kiedy zaczynamy siedzieć podłodze jako już niemłodzi. Niektórzy wolą nie opierać pleców, pozostając wyprostowani bez podparcia. Każda z tych preferencji może zmieniać się z czasem. Żadna z nich nie jest prawidłowa czy nieprawidłowa, dobra czy zła. Najlepsze jest po prostu to, co najlepiej w naszym przypadku działa – i co nas cieszy.
Kluczem jest nieosądzanie czegokolwiek, co się pojawia; niemyślenie, że cokolwiek jest szczególnie dobre lub złe, właściwe czy niewłaściwe; nieosądzanie według żadnych norm. Oznacza to nieposiadanie preferencji, nawet preferencji dla nie-preferencji – innymi słowy, bez preferencji. Nie preferujemy czuwania ponad spanie, uwagi nad nieuwagę, uświadamiania sobie czegoś nad nieuświadamianie. Nie osądzamy nawet naszego osądzania. Innymi słowy, siedzimy w nieosądzaniu, nic nie robiąc, po prostu będąc wdechem i wydechem, nie próbując skupiać się czy koncentrować. Kiedy wygodnie siedzimy, rozpoczynamy od liczenia każdego pełnego oddechu, od jednego do dziesięciu, wdychając głęboko przez nos, a wydychając bardzo cienki strumień powietrza przez usta, jak byśmy wydychali przez słomkę. Po takich dziesięciu czy nawet dwudziestu oddechach kontynuujemy wdychanie i wydychanie spokojnie i naturalnie przez nos, pozwalając oddechowi oddychać bez naszej ingerencji.
Cały wysiłek jest bezwysiłkowy, jesteśmy odprężeni i naturalni. Nie uważamy, że myślenie jet niewłaściwe, a niemyślenie właściwe czy lepsze. Kiedy osądzamy ten myślący umysł i mówimy mu, żeby się zamknął – będzie się buntować i ujawniać jeszcze głośniej, tworząc jeszcze więcej myśli. Jest podobny do dziecka, któremu każą siedzieć cicho i spokojnie w piwnicy. Będzie jeszcze głośniej krzyczało. Kiedy dajemy myślącemu umysłowi przestrzeń i wsparcie, aby mógł to robić, sam się uspokoi – i pozostanie spokojny i cichy, gotowy do myślenia w razie potrzeby. Taki umysł nie jest ani zbyt napięty, ani zbyt wyluzowany. Nie zmuszamy go do koncentracji, ale po prostu pozwalamy mu być cichym i odprężonym.
Podobnie z dążeniem do poszukiwania, szanujemy zarówno poszukiwanie, jak i nie-poszukiwanie, a wychodzimy z miejsca bez-poszukiwania, z Wierzchołka poza poszukiwaniem i nie-poszukiwaniem. Wszyscy mamy w sobie tendencję do utknięcia w identyfikowaniu się z naszym poszukującym umysłem i czucia się lepszymi od tych, którzy Drogi jeszcze nie poszukują. Możemy jednak utknąć też w identyfikacji z wolnością od poszukiwania – innymi słowy jako ci, którzy znaleźli odpowiedź czy Prawdę. Może to prowadzić do arogancji i poczucia wyższości nad tymi, którzy wciąż są schwytani przez poszukiwanie.
Naszym sposobem jest obejmowanie zarówno poszukiwania, jak i nie-poszukiwania, nieidentyfikowanie się ani z poszukującym, ani z odkrywcą oraz ciągłe urzeczywistnianie zarówno poszukiwania, jak i jedności z Drogą. Jest to czymś, co określamy w buddyzmie jako neti neti – ani to, ani tamo – urzeczywistniając jeszcze to i tamto. To jest rzeczywistość bez-końca i bez-początku, która jest wiecznie obecna jako obecność. Jest to opisywane w bez-zen jako trójkąt wiecznego węzła, który stanowi niekończącą się pętlę bez-ucieczki od ciągłego migotania światła/ciemności, narodzin/śmierci, rozsądku/szaleństwa, oświecenia/iluzji, yin/yang itp.
Nasza praktyka polega na porzuceniu wszystkich idei i pojęć o oświeceniu i na przyznaniu, że po prostu jesteśmy omamiani. Jesteśmy po prostu sobą, bez śladu bycia kimś duchowym albo oświeconym. Ten integrujący proces dzieje się, gdy idziemy naprzód jako swobodnie działające istoty ludzkie.
Praktyka zen, którą odziedziczyliśmy, pochodzi od wschodniego męskiego modelu monastycznego, gdzie oddzielono mężczyzn i kobiety, mnichów i świeckich. Trening przeznaczony był dla młodych mężczyzn bez rodziny, zawodu czy zobowiązań finansowych, oddanych praktyce klasztornej, godzinom i dniom siedzenia w pozycji lotosu. Bez-zen jest praktyką dla wszystkich: mężczyzn i kobiet, mnichów i świeckich, młodych i starych, fachowców i początkujących. Bardziej obejmuje, niż wyklucza. Dla nas – mężczyzn i kobiet we współczesnym świecie, w większości niemieszkających w klasztorach, żyjących w relacjach, pracujących i prowadzących życie świeckie, a nawet tych z nas, którzy są kapłanami i mnichami – istotne jest, aby urzeczywistniać wrażliwość i współzależne ja. Dla ludzi prowadzących nasze życie nie są zabawne próby nawiązania relacji z kimś, kto ucieleśnia tylko Zen i bez współzależności.
Zen zawsze uznawał, że najtrudniejszym i ostatecznym wyzwaniem jest przywiązanie do Dharmy Buddy. Aby być prawdziwie wolnym i szczęśliwym, musimy ostatecznie zostawić tratwę Dharmy Buddy, która przeniosła nas na „drugi brzeg”. Nasza praktyka ma całkowicie urzeczywistnić Dharmę Buddy i jednocześnie być całkowicie od niej wolna.
Dla wielu nas, którzy od dawna praktykują zen, identyfikacja z byciem zen jest tak mocna, że każda myśl o byciu nie-zen jest nie do pomyślenia i niesie wielki lęk i opór. Identyfikacja z zen jest bardzo inspirująca. Możemy jednak łatwo sztywno przywiązać się do konkretnych praktyk lub poglądów, ponieważ tak się nauczyliśmy. Dla niektórych z nas obejmuje to uczucia, często wyrażane przez naszych nauczycieli, i co ja sam powtarzałem wielokrotnie: „W zen nie chodzi o bycie szczęśliwym!”. Bez-zen dotyczy kultywowania elastyczności i kreatywności, koniecznych do odkrywania tego, czego szukaliśmy od samego początku naszego treningu: prawdy, wolności, pokoju i – tak – szczęścia.
Bez-zen jest ciągłym i niekończącym się praktykowaniem zen i poza nim. Przybywanie z Wierzchołka, urzeczywistnianie tak wielu, jak to możliwe, aspektów ja i ich przeciwieństw, jest Drogą wolności i szczęścia. GATE GATE PARA GATE PARASAMGATE BODHI SVAHA! Przeszli, przeszli, przeszli poza, całkowicie przeszli poza, budząc się, HURRRA!

Tłumaczył Jan Mieszczanek