Odrzucając plewy

„Odrzucając plewy*. 45-letnia podróż Mistrza Zen” Genpo Roshi (Nowa książka ukaże się we wrześniu).

Fragment z książki „Odrzucając plewy”.

Jedna rzecz, co do której upierałem się przez pewien czas, to: nie przywiązywać się do koncepcji, że konkretna praktyka jest „tym czymś”, czy to będzie siedząca medytacja (zazen), śpiew, czy kłanianie się lub też Wielki Umysł, czy cokolwiek innego. Ponieważ w efekcie, jeśli nie robimy tego, co uważamy za praktykę, nie czujemy się dobrze czy w porządku wobec samych siebie. To pułapka, którą spostrzegł J. Krishnamurti: wiara, że poprzez medytację, praktykę jogi czy też inną praktykę czujemy się dobrze, a bez tej praktyki – nie. To nie dotyka naszego życia takiego, jakim ono jest.

W zasadzie jest to jedna z tych kwestii, których pojmowanie przez niektórych zwolenników Mistrza Zen Dogen budzi moje zastrzeżenia. Kocham i doceniam wiele z jego nauk, myślę natomiast, że prowadzą one niektórych ludzi, a nawet niektóre szkoły zen, do przekonania, że jeśli nie siedzisz, to nie praktykujesz; że siedzenie jest praktyką. To prawda, że siedzenie jest praktyką, a praktyka jest siedzeniem, nie oznacza to jednak, że siedzenie musi mieć konkretną formę, taką jak pozycja lotosu. Albo że jeśli nie siedzimy, nie praktykujemy zen, albo inni nie praktykują, gdyż nie siedzą.

W świecie, w którym istnieją znacznie poważniejsze problemy, takie przywiązanie do konkretnych form może stać się bardzo małostkowe i ograniczające. Formy mają swoje miejsce i mogą być bardzo pomocne i wspierające – we właściwym czasie, miejscu i ilości, w sprzyjających warunkach  – dla nas, uczniów Drogi, potrzebujących pewnej struktury i dyscypliny, niekoniecznie japońskiej, pomagających nam w pokonywaniu pewnych niezdrowych nawyków. Kluczową sprawą jest odróżnienie sedna rzeczy od plew, które trzeba odrzucić.

Z jednej strony prawdą jest, że praktyka jest oświeceniem i oświecenie jest praktyką. Jednakże nie powinniśmy zapominać, że cokolwiek robimy od rana do nocy, jest praktyką, jest oświeceniem.

Pokłony, spacery, sprzątanie, stanie albo też siedzenie, wszystko jest „tym”. Doszło do tego, że w niektórych społecznościach zen myśli się tak: jeśli nie praktykujemy medytacji na siedząco, przez wiele godzin dziennie, nie praktykujemy prawdziwego zen.
Myślę, że ma to swoje źródła w naszych doświadczeniach z wielkimi Japońskimi mistrzami, którzy przyjechali dawno temu do Ameryki. Mieli oni sposobność głosić i prezentować swoje nauki, prowadząc intensywne odosobnienia, sesje, co w efekcie dla wielu z nas, ludzi z zachodu, przełożyło się na pojmowanie praktyki zen. Siedzenie dziesięć godzin dziennie lub więcej było zen, a cokolwiek innego nie było zen. Tak więc przychodzimy i praktykujemy zen, bierzemy udział w odosobnieniu, a później wracamy do naszego życia, które w niczym nie przypomina naszego pojęcia o praktyce. Dla mnie jest to jedna z “plew”, które odrzucamy. Co jest podstawą praktyki, co jest  podstawą zen, jeśli nie życie samo w sobie i każdy jego moment?
***
Kolejną “plewą” z japońskiej tradycji, w której zostaliśmy wychowani, którą w moim odczuciu musimy odrzucić, jest niemożność myślenia w inny sposób niż nasi nauczyciele, wychodzenia na przekór ich wewnętrznym przywiązaniom. W czasie gdy studiowałem z Maezumi Roshim, było wiele rzeczy, z którymi my studenci nie czuliśmy się dobrze, które nawet dezaprobowaliśmy, a których z nim nie przedyskutowaliśmy. Nie byliśmy z nim szczerzy. Po prostu nie mogliśmy, ale wtedy zwyczajnie akceptowaliśmy taki stan rzeczy.

Może byłoby lepiej dla niego i dla nas, bez względu na krótkoterminowe konsekwencje, jeśli bylibyśmy w porządku wobec siebie. Ale nie tak to się odbywało, szczególnie w sytuacji “po japońsku”! Z perspektywy czasu powiedziałbym, że byłoby lepiej, natomiast szczerze wątpię, by było możliwe, aby być wobec niego otwartym i zostać potraktowanym poważnie jako student zdolny przyjąć przekaz Dharmy, Shiho i ubiegający się o to, aby zostać następcą i nauczycielem.

Tuż przed otrzymaniem przekazu we wrześniu 1980 prowadziłem odosobnienie w Phoenix w stanie Arizona i przeżyłem wtedy głębokie doświadczenie. Dawałem wykład koanu, teisho o Szóstym Patriarsze Zen, i podczas tego wykładu doświadczyłem jedności z Szóstym Patriarchą. Czułem się, jakbym nim był. Byłem w pokoju opata, otrzymując przekaz od Piątego Patriarchy i było to całkowicie organiczne doświadczenie. Zacząłem szlochać w samym środku wypowiedzi.

Kiedy wróciłem do Roshi, pragnąłem powiedzieć mu dwie rzeczy. Pierwszą: że przeżyłem bycie Szóstym Patriarchą, jestem z tej linii, właśnie tak! Wściekł się na mnie. “NIE ZAPOMINAJ O MNIE”, domagał się, „To ja jestem łącznikiem, ja jestem tym, co łączy ciebie z tą linią.”

Drugą rzeczą, o której wahałem się powiedzieć, ponieważ wiedziałem, że jego reakcja będzie negatywna, było to, że miałem wątpliwości odnośnie tego, czy jestem wart przyjęcia przekazu. Ale zdecydowałem się zrobić to i w momencie, w którym to powiedziałem, zrobił dokładnie to, czego się obawiałem. „NIE BĘDZIE PRZEKAZU DLA CIEBIE! MASZ WĄTPLIWOŚCI. WSZYSTKO WYCOFUJĘ!”

Otrzymałem przekaz tydzień czy dwa później, niż planowano, jednakże w tamtym czasie wyglądało na to, że nie pozwoli mi czy innym na bycie szczerym; nie mogliśmy wątpić.

Cała praktyka polega na stawianiu pytań i wątpieniu – duże wątpliwości, duże oświecenie, małe wątpliwości, małe oświecenie, żadnych wątpliwości, żadnego oświecenia – jednakże zdawało się, że on naprawdę nie zostawia przestrzeni dla wątpliwości. A nie sądzę, by wątpliwości były czymś złym.

Zasługuję na bycie Spadkobiercą w linii Buddyjskiej? Nie, nie zasługuję. Dlaczego tego po prostu nie powiedział? „Wiesz, to prawda, że nie zasługujesz”, i idziemy dalej. Ale trudno było być wobec niego szczerym, dzielić się obawami, wątpliwościami czy chociażby samokrytycyzmem. Co najmniej większości z nas zdawało się to niedozwolone.

Było wiele rzeczy, co do których my, studenci, nie mogliśmy się nie zgodzić z naszym nauczycielem. Nie chcieliśmy mu o nich mówić, ponieważ nie było miejsca na indywidualne podejście czy to, co możemy nazwać szczerością. Pamiętam jak jednego razu, gdy byliśmy w jego domu, podcinał mi włosy – oczywiście każdy miał swoją kolej – i narzekał na to, jak amerykańscy studenci myślą, że mogą być jego ”kumplami”. Czułem się okropnie. Byłoby inaczej, jeśli to ja przycinałbym mu włosy, ale to on podcinał moje i mówił mi: ”Nie możesz być kumplem nauczyciela, hierarchia musi być pionowa, nauczyciel-uczeń”. To oznaczałoby wchodzenie w relację osobistą, a dla niego nie było na to miejsca. Nie miał również zbyt dużo cierpliwości wobec tego, co moglibyśmy nazwać transparentnością czy szczerością. „Głupia szczerość”, mawiał, „szczerość jest dla idiotów”. Kilka lat temu uderzyło mnie, że czas, kiedy naprawdę nawiązałem z nim kontakt, to były lata 1972-1973, gdy przeprowadziłem się do Ośrodka Zen, a on doświadczał trudności po rozwodzie ze swoją pierwszą żoną. Jego ból uczynił go nieprawdopodobnie otwartym i dostępnym. Właśnie został mistrzem i jego wrażliwość była wciąż bardzo wyczuwalna. To wtedy pokochałem go i naprawdę nawiązaliśmy więź. Jego wielki krytycyzm wobec mnie jako nauczyciela był spowodowany moimi relacjami z uczniami – opartymi na równouprawnieniu, budowanymi na zbyt poziomej płaszczyźnie. Dziś zdaję sobie sprawę, jak bardzo miał rację i jak ważne jest dla nas, nauczycieli, wyraźne stawianie granic. Jako nauczyciele musimy być w stanie tworzyć ze studentami więzi na płaszczyźnie poziomej, jednakże zawsze respektując granice w kontekście relacji nauczyciel-uczeń. Musimy być uważni, jeśli chodzi o sytuację, miejsce, czas i zakres. Gdy tego nie robimy, istnieje ryzyko zamieszania i nadużycia władzy.

W kwietniu 1978 roku, gdy Maezumi Roshi pojechał do Japonii na Zuisse Tetsugena Senseia , ceremonię Oddania Czci Fundatorom Szkoły Zen Soto, powierzył mi pieczę nad Ośrodkiem Zen i po raz pierwszy kazał mi prowadzić formalne rozmowy ze studentami. Miały to być indywidualne przesłuchania uczniów przez mistrza zen, który otrzymał oficjalne pozwolenie, by nauczać –  Inka. Nie byłem jeszcze nauczycielem, Sensei i nie ukończyłem jeszcze studium koanów, choć byłem już bardzo blisko i miałem je ukończyć w nadchodzącym roku. Między Roshi a jego nauczycielem Koryu Roshi doszło do sporu w sprawie prowadzenia formalnych rozmów przez osoby nie będące jeszcze Roshi, więc Maezumi Roshi nie chciał, aby Koryu Roshi dowiedział się, że przeprowadzam te rozmowy w ZCLA.

Tymczasem, kiedy wrócił, wiele osób mówiło mu, jak bardzo doceniają to, iż prowadziłem takie rozmowy , bo byłem taki bezpośredni. Wezwał mnie do siebie, był poirytowany. ”ZEN NIE POLEGA NA BYCIU SOBĄ, TYLKO NA BYCIU BEZOSOBOWYM”, powiedział i zrugał mnie za zbyt osobisty stosunek, bycie zbyt “horyzontalnym” w kontaktach.

Często narzekał na moje zbyt „kumplowskie układy” ze studentami. Oczywiście, teraz rozumiem jego punkt widzenia, natomiast zajęło mi to wiele lat i wymagało kilku wzlotów i upadków, zanim zyskałem jasność co do bardzo delikatnej relacji pomiędzy uczniem a nauczycielem.

Kilka lat temu, w 2011 roku, rozmawiałem o mojej relacji z Maezumi Roshim z grupą studentów. Przypomniałem sobie, że w całej naszej niemal dwudziestoczteroletniej znajomości po 1973 roku były zaledwie cztery momenty, może pięć, kiedy wydawało się, że porzucił rolę nauczyciela i naprawdę nawiązaliśmy kontakt w “płaszczyźnie poziomej”, w przestrzeni serca. Dla niego wyjście z roli było rzadkością, a mnie brakowało całej tej “płaszczyzny poziomej”, miłości, połączenia serc, którego doświadczyłem wcześniej.

Doznaliśmy połączenia serc, natomiast rzadko się przy nim spotykaliśmy. W moim odczuciu tylko kiedy byliśmy w podróży, najczęściej po Europie, mogliśmy naprawdę nawiązać osobisty, intymny kontakt.

Jest jedno zdjęcie, za którym szczególnie przepadam: jesteśmy na nim razem, siedzimy w pociągu wracającym z Polski do Amsterdamu, obaj uśmiechnięci i zrelaksowani. To był jeden z tych rzadkich momentów, kiedy spotkaliśmy się w przestrzeni serca, nie tylko jako nauczyciel i uczeń.

*”Odczucając plewy” – tytuł roboczy, nieoficjalny, na potrzeby tłumaczenia. Alternatywnym tytułem jest „Docierając do sedna rzeczy”

Tłumaczyły: Anna Terlikowska i Ewa Piątek.