Krystian Zabadeusz 2

***

To nic, nic takiego

To nic, że brak słów

To nic złego

Urwanym tekstem

Chwilą głuchą

Brakiem dźwięków

To nic wyjątkowego

Zwykłe takie coś

Z niczego

NIEważne – NIE szkodzi

Nic nie mów

W zagubieniu

Idź sobie, idź już

Nie wracaj

I się nie odwracaj

To nic – tak musi być

Chociaż nie chcę

muszę żyć

I Ty żyj po swojemu

Nic nie mów

To nic – idź proszę

Już nic to nie zmieni

Już nic

Nie mam duszy

Tylko sterta kamieni

To nic – szeptam

Kamiennym chłodem

Twardością uporu

Bez niczego

To już nic

Nie było niczego

Złudzenie

Nie wracaj do tego

Przerwany ból

To nic

Nic takiego

Już nic nie ma

Nic żywego – kamień…

***

Umarłem na nowo

I już jest lżej

Bez uczuć i myśli

Kolejny dzień

Są mury, kraty

I głaz

Który mnie zmiażdżył

Już czas

Go nie czuć

Szkiełko coś gra

Szumi konsola

Furty trzaskają

I już jak głaz

Martwy od lat

Wydaję dźwięki

Echo przeszłości

W pustej duszy

Kamienny sarkofag

Nie zawitała Nadzieja

Nie wzrasta Miłość

Kamienna uprawa

Bezowocny trud

I żegnaj Nadziejo

Tu nic nie ożyło

Nie mogło

Bo nic tu nie było

Tylko śmierć

Kamienny trud

Nie wydobędzie życia

Nie wskrzeszy Miłości

Z popiołu

Gazem przytłoczonym

Idź dalej poezjo

Odszukaj Przebudzonych

Mających dar

I zdolność miłości

Nie szukaj tu więcej

W tej mojej nicości

Rozjaśnij duszę innego

W tej już nie ma czego…

***

Tak – wiem

Zabrałem Ci dzień

Może dwa, a może trzy

Walczyłem tak

By nadzieją żyć

Beznadziejny idiota

Zatracony w otchłani

Na dnie przepaści

Żałosne wołanie

Śmierć nie nadchodzi…

Myślałem by żyć

Na chwilę uwierzyć…

Okropnie mylące

Cierpienie i ból

Jak obłęd

Odchodzę na czas

Ku własnej otchłani

Nie wzbudzaj nadziei

I pozostaw ten mrok

Tylko on mi ostał

A nie mam już nic

I tak już dotrwam

Do końca dni

Ta mroczna otchłań

Zbyt gęsta

By miłość ożyła

Nadzieją wzruszyła

Nic nie zmieniła

Uświadamiając tylko

Gęstość tego mroku

Jakość bólu i ran

I ciężar cierpienia

Próbować musiałem

Ale już wystarczy

I nie do zobaczenia

Ale żegnaj…

By to wytłumaczyć

Tylko przepraszam

I dziękuję

Za próbę ocalenia!

***

Dostarczyłem wrażeń

Słonecznym istotom

Jaśniały rozumnie

Tworzyły góry

Napełniały rzeki

Przeniosły uczucia

Na inne planety

Pozyskują przestworza

W kolejnym układzie

Niezmęczone

Materią zaznajomione

Stają się samotnością

Na chwilę rozjaśnione..

Nie zbłądziłem myślą

Gdy spoglądałem tam

I będę już zbędny

W kolejnych igraszkach

Poszczególnych bytów

Tworzących Słońcem

Pozostałym z moich wrażeń

Odległe uczucia

Powodowały echo

Powracając do mnie

Bym tam nie istniał

Powróćcie w całości

Zupełnie przytomne

Już zmierzch nadchodzi

Nie znajdą mnie

W swoich sercach

Poza echem wspomnień

Nie dostarczę wrażeń

Trochę złudzeń

W których żyć mogą

Jeszcze chwilami

Aż się ockną

Że mnie tam brak

Wypalone istoty

Szarością swych dni

Odrzuciły prawdę

Wybrały iluzję…

***

Dobiegłem zmysłem pogody

Uczyłem właściwych myśli

Ale nie były potrzebne

Zbyt odległe

Spowodowały chwile

Nadające rytm dniom

Przejęte wyobrażenia

Tego nie zastąpią

To jest mój byt

Który poczuli

Pewnością zaradności

W wyobrażeniach tkwiąc

I gdzie jest On

Którego nie potrzeba

Nie wystarczy wiara

I spojrzenie w stronę nieba

Gdy już serca nie czuć

Nie zdobywam światów

Odrzucony nie przychodzę

Niechciany zanikam

Zostawiam samych

którzy tak wybrali

Powracam do siebie

W żywocie za murami

Uczucie inne było

Beze mnie się skończyło

Nawet jeśli coś jest

Iluzja miłości

Zamierający sens

Niepobudzony mną

Wygasa jak dzień

Bez rozumności

Nie tak miało być

A jednak brakło miłości

Która nie jest igraszką

Nie utrzyma w niechęci

Wracam bez powrotu

I tak uświadomieni

Lecz już za późno

Nie ma wstępu do mnie.

***

Zobaczyła światło uczuć

Innej wagi zjawisk

Zbyt ciekawa tego

Odczuwając radość

Mając siłę piękna

Rozumiejąc więcej

Przybliżyła serce

Doznając nieznanego

Rodzaj mroku jaśniejącego

Smutku tak rozweselającego

I różnych sprzeczności

Napełniła wyobrażenia

Doznała miłości

I w sumie się zachwyciła

Dawcę tych sprzeczności

Chciała zarządzać tą siłą

Której nie posiadała

A tylko doświadczyła

Odwróciła twarz

Odchodząc wątpiła

Ale wierzyła w słuszność

Swojego przemyślenia

Że już ma siłę i moc

Nie potrzebując tego

Który stał się tylko chwilą

Namiastką możliwości

Które miały ją rozjaśnić

I nie wiedziała

Co straciła

Porzucając prawdę

Której tak pragnęła…

Pogrążyła się w złudzeniach

I własnym zwątpieniu

Sycąc wieczorami

Zastępczymi tworami

Wciąż tylko nieszczęśliwa

Że utraciła szansę

By żyć mądrzej – kochać…

***

Pretekstem w dotyku

Ujrzeniem bliskości

Zwołuję kwiaty polne

Mówiłem dosadnie

Chropowatym głosem

Otulającym drzewa

Przechodzi wiatrem

Bliska w myślach

Nazywa się mądrze

Lecząca rany

Pobiegnę myślą

Igraszką wspomnień

I wytrwam

Aż zawita do mnie

Osładzając gorycz

Kawy i czaju

W rozważaniach

Na plaży przytomności

Piaskiem spisane

Niestałe uczucia wątpliwości

Wyraźnie ustami

Zaznaczone możliwości

Wędrując teorią

Wzdłuż spojrzeń

Utrwalając dzień

Drżącą dłonią

Gdy nastała miłość

Zapewniony twórczo

Nie błądzę zrozumieniem

Wyczekuję oddechem Powrotów Twoich

Już spokojniej

Pretekstów ubyło

Zostało uczucie

Miłość.

***

Kwiatami radości przemówię

Płatkami słów przybędę

Szeptami liści subtelnych

Nie zwiędnie ten bukiet

Aromat Twój utrzyma

Zapachem miłości

Jasnością Twoich chwil

Tworzących pogodę

Trwającą i łagodną

Uzmysłowię teraz Tobie

W każdym kolejnym słowie

Które zakwitnie w sercu

Roztaczając barwami

Ogród samotności

W którym się znależliśmy

Już nie samotni

Mimo dzielących nas murów

I wielkich odległości

Zostają wspomnienia

Tych spotkań i zbliżeń

A wtedy jest dobrze

Gdy zostawię myśli

Pełne kwiatow radości

By nigdy nie zwiędły

Nie mogą w miłości

Ta zawsze ożywa

Ubogacając nasz ogród

Pielęgnowany wspólnie

Pełen subtelności

Uczucia rozkwitną

Z każdą naszą chwilą

I dbajmy o to

By był to nasz Eden

Nie zabraniajmy sobie

Czuć się jak w raju

Który tworzymy

Gdy wierzymy sobie

Ufając i będąc

Tylko lepszymi

W szczerości naszych chwil.

***

Już męczą mnie noce

Rozpocznę więc dni

W kolejnym już słowie

To Słońce co świeci

Pobiegnę w jasności

Pogodnie radosny

Spojrzeniem miłości

Od zimy do wiosny

Aż lato przybywa

Swą siłą nadrabiam

Poezja żywa

Którą przemawiam

Różnica od razu widoczna

Spoglądam w górę

Twarz już nie mroczna

Patrzę na chmurę

Przeminęła i poszła

Został entuzjazm

I miłość doszła

Nareszcie żyję…

***

Warianty cztery są

Wyjście jedno

Istnieje dno

Podwójne

Uderzenia serca

Przez okno

Spoglądając w niebo

W sumie też wyjście

Więc są cztery

Jak pory roku

I płci

Biegun dodatni

I ujemny

Bezbiegunowość

Nijakość taka

I równowaga Jin

Biegunowości z Jang

Nie zwlekaj

Znajdziemy jeszcze dwa

Może jedno

Wyjście

Na to są cztery warianty…

Bezbramnej bramy

Bezdrzwiowych drzwi

Bezmózgich mędrców

I bezstrachowych tchórzy

Wyjątkiem czwarte wyjście

Z miłością

Z szeregiem wariantów

Fizyczną, platoniczną

Bliższą i dalszą

Mądrzejszą i trwalszą

Obfitszą

Zwariowałem z radości

Zwariantowany dzień.

***

Latarnie nocnej ulicy

Szepczą już swoją porę

I układ gwiazd przemówił

Do snu zmęczonych

Zaczynam już wędrówkę

Złodziej nocą

Zrabowałem czyjeś sny

Ale nie wiem po co

Pasera na to nie ma

Każdy ma własne wizje

I własne marzenia

Kradzionych nikt nie zbiera

Zostanę kolekcjonerem

Ludzkich dusz

Skradzionych przypadkiem

A może je odsprzedam

Bezdusznym

Którzy swoje marzenia stracili

Może przespali

Albo przepili

A niektórzy je zabili

Chyba by mniej czuć

Nie słyszeć sumienia

Tylko dźwięk trzosu

Jako wyznacznik słuszności

Nie zechcą tej kolekcji

Radości, wiary i miłości

A tym co skradłem te wartości

Nie stracili nic

A jeszcze więcej zyskali

Spokojniej śpią

Bardziej kochają

Nawet złodzieja nocą

Duchowego zbieracza

Pełnego zadowolenia

Z obfitą wyobraźnią

Lżej wędrować

Słuchając szeptu gwiazd…

***

Miłość to pogoda ducha

Radosne odczucia

To wiara w chwili złej

Że może być tylko lżej

To uśmiech i życzliwość

Miłość jest żywa

W smutne dni ma nadzieję

Pogodne usposobienie

Wiarą wytrwałą

Że radosne czasy nastają

I nie błądzi złościami

Nie gardzi i nie krytykuje

Wszystko przetrzymuje

I ból i inne cierpienie

Zawsze przetrwa

To jasne sumienie

Pogodna cichość

Radosna istota

Nawet to mądrość

Pokój ducha

Który się weseli

I uśmiechem dzieli

Tym z miłości branym

Czystym dobrem nazywanym

To uczucie wskazane

Niepokonane

Nie raduje się z cierpienia

Ale rozjaśnia zwątpienia

I leczy rany

Człowiek na miłość skazany

Do miłości powołany

Świadomy tej radości

Uczy się wolności

Mądrzeje

I zawsze ma nadzieję

Która jest miłością…

Kto ją ma ten kocha

I naprawdę żyje 🙂

***

Tym co bywa w myśli

Tworem mych chwil

Nie znam się czasami

Biegnąc w tym

Torując drogę

Wyważając drzwi

Zaprosiłem trwogę

I przestałem iść

Odbudować nic nie mogę

Poza chwilą drzwi

Które są bez drzwiowe

Wygoniłem trwogę

Mogę milej żyć

Na rozumnej drodze

Otwartością serca

Spokojnym duchem

Zagościła miłość

***

No właśnie, no właśnie

Coś zapali się

I zgaśnie

No właśnie, no właśnie

I gaśnie

I gaśnie

No właśnie płonie

Moja miłość

Nie gaśnie

No właśnie, no właśnie

Taki żywot

Płomiennych spojrzeń

Ujmujące

No właśnie…

Patrzę jak umiem

Z uczuciem jasnym

No właśnie, no właśnie

Nie gaśnie

Moje spojrzenie…

Nadzieja.

***

Jesteś chwilą mej słabości

Czasem spod nóg wyrwanym

Upadkiem i trzęsieniem

Globalnym ociepleniem

Aż dech zapierasz

Niezgłębiona

Obracasz się w przestworzach

Zmienna i dzika

Ucywilizowana momentami

Głębią oceanów

Twardymi skałami

Pochłaniasz i zachwycasz

Mrozisz i ogrzewasz

Roztargnioną myślą

Roztaczając iluzję

Błądzę Tobą

Lecz Ty jesteś drogą

Jedynym wskazaniem

Bólem i przetrwaniem

Dokąd zmierzam

W bezdrożu Niebytu

Zaliczam doliny

I sięgam też szczytów

Poznawalna miarowo

Zakryta częściowo

Dajesz wytchnienie

I budzisz zwątpienie

Jak ogarnąć Ciebie mam

Jak brama bez bram

Czy częścią Nieba jesteś

Czy jakimś nieszczęściem

Dokąd tak zmierzamy

Zawrót głowy

Noc i dzień

Niszczysz –

Czy hartujesz mnie

W tym co dobre

Czy w tym co złe

Nienawidzę chyba

A może kocham Cię

***

To już zmierzch

Gdzie jesteś moja Pani

Zbłąkany myślą

Zmrożoną Twym słowem

Powiałaś chłodem

Jak nieproszony się czułem

Wzgardzony

Zbyt natrętny

Odwrócę twarz

Pozwolę nie myśleć

Swojemu sercu

Zostawię Ci miejsce

Na swoje potrzeby

Moją absencją

Milczeniem

Niebytem

Odpowiesz – zawołasz

Jeśli zechcesz

Mojej chwili

Nie narzucam się

Ale jestem

W razie co…

Jak będziesz znudzona

Masz Legiona

Zabawkę sportową

Przytulankę groteskową

Zawsze gotową

By Cię pocieszyć

Zza krat…

I nie przejmuj się

Tym co czuję

Zaprawiony w chłodzie

Może i teraz przetrwam

Twoje zimne słowa

I mrożący głos

Obojętny ton

Ale wiedz o tym

Że i za to dziękuję

Gorąco i czule…

Bo lubię i Twój chłód

Lecz wolę ciepło

***

Zbierałem myśli w przestworzach

Rozproszone szuraniem

Wysłane z pytaniem

I żadna nie jest odpowiedzią

Na którą czekałem

Niewłaściwie myślałem

Szukałem cudu

Nie znalazłem w przestworzach

Wróciłem myślami

Skupiony bez uczuć

Rozproszyłem je pytaniami

Bez odpowiedzi

Zbierałem siłę do życia

Które było absurdem

Spacerować mogłem

Bez sensu wędrując

Po ścieżce oczekiwań

Usiadłem na ławce

Skojarzeń i wspomnień

Nie mając marzeń

Świadomie

Przytomnie skupiony

Spoglądając przed siebie

Rozproszyłem życie

Cierpieniem przeszłości

Ulotna jest radość

Bez wiary miłości

Znudziłem się czekaniem

Na przesłanie

I nic już nie było

Nawet wspomnień

Gdy pojawiła się ona

Bez miłości – zraniona

Rozproszona szukaniem

Na którą czekałem

Jakby była odpowiedzią

Czy tą cudowną…

Mam pełno wiary

I siły do marzeń

***

Proporcje westchnień

Do zjawiska obecnego

Segregator wspomnień

Uaktywniony czasem

Minuty i lata

Godzina za godziną

Czas który minął

Już bez wspomnień

Przeszłych ran

Buduję nowy plan

Zarys możliwości

I wykres jutra

Betonowa aktywność

Teoria względności

Twierdzenie dnia

Wyszukiwarka zdarzeń

Wybór marzeń

Rezerwacja uczuć

Zestawionych w tabeli

Racjonalne proporcje

Moich ewentualności

Skalą ryzyka

Ściśle uwzględniona

Zyski i straty

Przeszłość i dziś

Futurystyczny plan

Ocena faktów

Jest już ona

Rzeczywista aktywna

Nieoceniona –

W tabeli marzeń

Jak wygląda jej wykres

Względem moich dni

Teoretycznie twierdząca

W odpowiedzi

Że mnie uwzględnia

Na wykresie jutra

Jako potencjalny obiekt…

w jakich zależnościach –

Pozyskany czy stracony?

***

Zakodowany rozum

Bez hasła nie działa

Jak klucz do sejfu

Zaprogramowany

W uczuciach

Jak login mi znany

Adres IP

Jak zakodowany

Rozrusznika

Potrzebny sercu

I sile tworzenia

Uruchomi uczucia

Gdy hasło wypowiem

,,KAMA’’- ,,KAMCIA’’

Rozum się budzi

I system działa

Zaczynam dzień

Procedura cała

I na wieczór

Czy w noc- gdy

Wylogować się chcę

To muszę wpisać

Uczuciem

Wyłączyć zasilanie

Oprogramowanie

Zostawiając pamięć

Kontrolki aktywnej

A rano móc zadziałać

Włącz ,,KAMA’’- i jest

Wyloguję się hasłem

,,Kama kocham Cię’’

Pogrążając się we śnie

Resetując chwile złe

By ze słowem właściwym

Rozpocząć lepszy dzień

Tak to działa – CUD

Na mój mózg i serce

Aktywowane uczuciem

Za sprawą Twego imienia

***

To jest prosta zależność

Nie Bóg wcielony

Choć tego częścią

Głębią miłości i doświadczeń

Cierpieniem szlifowanym

Uczucie niepojmowalne

Dlatego zdumiewało

A tak odległe od innych

Bo tak unikatowe

W ogniu oczyszczone

Sięgające gwiazd

Więc może i Bog wcielony

Czy święty

Jak błogosławiony

To nie substytut

I inne zastępcze specyfiki

Wyłączony ze świata

Jakby porzucony

Zbliżeniem leczy

Odejściem uśmierca

Porzucony lecz żywy

I nie wystarczy rozumu

By pojmowalnie tłumaczyć

Tę siłę ducha

A człowiek zwyczjny

Wręcz dziwny, przykry

Pozornie nic szczególnego

Gdy nie znasz tajemnic

Potęgi duszy umęczonego

Nie próbuj tego

By dodać mu ran-

On przetrwa

A oprawcy sumienia

To zabójcy dusz

Umierający w pragnieniach

Niezaspokojenie

Tego nikt nie zastąpi

Prosta zależność

Błogosławieństwo dla życzliwych

A dla fałszywych-

Przekleństwo!

***

Gremium krytyków

Potępiających ubytki

Własnego kunsztu Tworem sumień

Ciążących od wieków

Beztalenciom zlęknionym…

W świetle jupiterów obnażonych zjaw

Oskarżających tak

Swoim winy poczuciem!

Wynajdują błędy-

Własne

Które są rażące

Dla ich wspomnień

Walczą ułomni

Oskarżyciele

Na swoim gremium

Wad i pomyłek…

I nic tam po mnie

Zbyt jasny słowem

Poraziłem sumienia

I syczą krytycznie

Swoje braki-

Niedoskonałości…

I nic tam dla mnie

Z potrzeb poznawania

Własnych słabości

Wzbudzanych sumieniem

Niekrytycznym

A rozumną korektą

Istotnych wątpliwości

Na swojej drodze-

Ku prawdzie…

***

Naklejone etykietki

Podkreślają racje

Ważność nieważności

Pozory słuszności

Odejdź precz

I wróć ponownie

Bliższe- ludzkie

Prostoduszne

Zrozumialsze, jasne

Już przejrzyste

Bez obłudne…

Etykietki zrzuć!

I przyjaźnią żyj

Naturalny dzień

lżej

Nieformalnie

Bez protokołów

Sztuczności

Milej pojmowane

Serdeczniej

Nieetykietowane

Dusze

Radosne i zdrowsze

Nie rządowe

Uczciwe myśli

Same zbliżają

Do konsensusu…

Istotna odsłona

***

I chyba ostatni

spośród moich wierszy

Skończyłem dociekania

Odchodzę

Poezją pobyłem

Nic nie zmieniłem

W tej beznadziejności

Za gęsta matnia bólu

Jak tafla grobowca

Nie do przebicia

Tu światło nie dotrze

Choć coś słyszałem

Jak zza murów, skał

Ten poryw serca

Wołałem jak mogłem

Zostanie żal

Nadzieja odległa

Nic do mnie nie dotrze

Tu nie ma już życia

Tu się umiera

I tak już jest dobrze

Ucichło serce

Nadzieją poruszone

Nie mogłem

wszystko przygniecione

Głazem swoich wspomnień

I realiami obecnymi

Bez przyszłości

Umarła miłość

Bezpowrotnie…

Żyje tylko echo

Betonowych wspomnień.

…Aż do zmartwychwstania

Siły ducha nowego

Coś trwałego

Niewzruszonego

Bardziej niż ten głaz

By była miłość

Nieśmiertelna…

***

Pulsowało złowieszczo

Gardłowe ciśnienie

Zgęstniał oddech

W żołądku ścisnęło

Zbliżał się mrok

Z wytężonym wzrokiem

Nasłuchując ciemności

Skupienie

Podnosząc spojrzenie

Bojową decyją

Przenikając wskroś

Zła się lękając

Lecz nie ustępując

Trwając

Dostrzegłem to

To nie było zło

Mroczna aura

Groza wisząca w myślach

Wola walki w obronie

Z zagrożeniem

Które zbliżało się ku mnie

Zaparłem stopy o ziemię

Twardy grunt

I pojąłem niepokój

Głęboki oddech

W całkowitym mroku

Uświadomił mi zagrożenie

Podniecony śmiercią

Jak panną młodą

W noc zagubienia

Zaciśnięte dłonie

W gotowości

W amoku pewności

Potrzebie nieustępliwości

Pokonać zwątpienie

Tym krokiem odwagi

Uderzyć w nieznane

I ujrzeć złowieszczy cel

Pokonałem zrozumieniem

Tam byłem – ja sam.

***

Pomyślę wierszem

Niestandartowo Odważniej-nietuzinkowo

Przetarcie szlaku

Szarych komórek

Zawsze pod górę

Ku źródłom

Własnych inspiracji

Albo rzucając się w nurt

Rozważań

Płynąc wersami

Wyłamując się marazmom

I konwenansom

Limeryków i prozy

Jak bardziej nowy…

Świeższy-

Powracam do nawyków

Logicznych zjawisk

Rozszyfrowanych

Odważniej

Wykraczając przenośnią

Tworzenia abstrakcji

Rozbudową

Wyrwany z ograniczeń

Czasoprzestrzeni

Starych nas…