Niedawno miałem przyjemność przeczytać książkę napisaną przez pana Stefana Niesiołowskiego, pt. „Wysoki brzeg”. Jako jeden z głównych działaczy i współzałożycieli organizacji „Ruch”, która poddawała krytyce system totalitarny został aresztowany i skazany na 7 lat więzienia. Pomimo tego, że nie popełnił żadnego przestępstwa, uwięziony był poniżany przez system za przekonania, które dziś są pożądane w społeczeństwie.
Przez SYSTEM rozumiem mechanizmy wymiaru sprawiedliwości oraz instytucji i ustaw prawnych określających sposób funkcjonowania jednostek penitencjarnych, czyli więzień. Pod tym pojęciem zawierają się też ludzie, którzy w tych jednostkach pracują i w sposób dla siebie charakterystyczny realizują założenia polityki kryminologiczno-społecznej, czyli przeciwdziałania przestępczości.
Pomimo prawie 40 lat jakie minęły od czasu uwięzienia działaczy „Ruchu”, czytając opowieści pana S. Niesiołowskiego o sposobie funkcjonowania więzień i zależności w jego istnieniu, nasuwa się refleksja, że SYSTEM niewiele uległ zmianie poza tym, że żyjemy w kraju demokratycznym. Nie stawiam tu na równi komuny i demokracji, lecz stwierdzam z punktu widzenia więźnia, że metody działania SYSTEMU są podobne, a nawet w niektórych aspektach takie same.
System widzi osobę jako numer statystyczny, najważniejsze są wyniki podsumowujące roczną działalność wymiaru sprawiedliwości. Można dowiedzieć się, jak to dobrze jest w więzieniach, że wyrokowcy chodzą na przepustki i w ogóle to nie siedzą zbyt długo, bo sąd udziela bardzo dużo przedterminowych zwolnień i setki innych rzeczy, które statystyki skrzętnie odnotowują i umieszczają w rocznym sprawozdaniu z działalności więzień.
Przy bliższej analizie okazuje się, że statystyki z rzeczywistością zza krat mają niewiele wspólnego i tak osoby, które korzystają z przepustek, to więźniowie mający do końca od miesiąca do kilku miesięcy, a na wokandy wchodzą ci z bardzo bliskim końcem kary. Są pewne odstępstwa od tych reguł, ale jest to tak mały promil, który nie może podważyć wcześniejszych założeń.
W więzieniu, w którym przebywam obecnie z przepustek korzysta tak mało osób, że można mówić o marginesie lub stwierdzić ich brak. Czy tak powinno być, że więzień ma kontakt z wolnością dopiero jak odbędzie karę do końca opuszczając z. k. na tak zwany dzwonek. Jak zwierzę wypuszczone z klatki stoi i dziwi się, że może sam o sobie decydować, bo przez lata z tamtej strony muru oduczany był samodzielności w podejmowaniu suwerennych decyzji i swobodnego poruszania. W zasadzie rzeczywistość wolności kojarzy jak przez mgłę z czasów sprzed odsiadki, a tę nową zna tylko z telewizji. To nie są bajki, tak właśnie bywa, ale niestety statystyki tego nie zauważają.
W 1999 została wprowadzona nowa alternatywa odbywania kary: systemowego oddziaływania programowego jako antidotum na stagnację w procesach resocjalizacji w polskich więzieniach. Każdy więzień dostaje więc możliwość wyboru czy chce odbywać karę w systemie zwykłym (czyli jak przed 1999 r.), czy też dobrowolnie wyraża zgodę na programowe oddziaływania i dodatkowe obowiązki z tym związane. Sam pomysł wydaje się być fajny i co ważniejsze program miał powodować przygotowanie więźnia do życia w społeczeństwie poprzez wdrażanie programu, a co za tym idzie chęć samopoprawy. Ustawodawca wprowadził nowe ustawy, które miały zachęcać do odbywania kary w tym systemie, jak np. : art. 88 Kodeksu karnego wykonawczego stanowiącego, że takiego skazanego osadza się w zakładach o mniejszym zabezpieczeniu, czyli półotwartych. No chyba, że szczególne okoliczności przemawiają przeciw takiemu awansowi. Tyle co do teorii.
Praktyka pokazuje, że komisje korzystają ze szczególnych okoliczności i niezbyt często awansują skazanych. Wyraziłem zgodę na objęcie tym programem już w 1999 r. i do dziś jestem jego uczestnikiem. Coraz częściej zastanawiam się po co. Zadania programowe przez większość lat ograniczały się do przepisania streszczenia książki, którego i tak nikt nigdy nie czyta czy też korzystania ze świetlicy, z której bez programu także bym korzystał albo utrzymywania kontaktów z rodziną, które każdy więzień, bez względu na ramy programowe, utrzymuje. No, jak masz za tydzień koniec kary, to jako zadanie dostaniesz dostarczenie kurtki, aby było w czym wyjść.
Rozmawiałem z wieloma wychowawcami na temat owego programu i mówili nieoficjalnie, że dla nich jest to tylko dodatkowa praca papierkowa, nie zmieniająca nic w położeniu skazanego z długoletnim wyrokiem. Wychowawca realizuje tylko to, co mu każą, a w programie jako zadanie może wskazać realne rzeczy do zrealizowania. Istotne rzeczy, mające tak naprawdę jakikolwiek wpływ na przygotowanie do wolności, jak przepustki, zmiana podgrupy klasyfikacyjnej są poza jego zasięgiem, bo tu wyznacznikiem jest ilość odbytej kary i czas jej końca oraz charakter przestępstwa. Resocjalizacja to archaizm, którego używa się tylko wtedy, gdy uzasadnia się odmowę czegoś i pewnie dlatego jeszcze nie zatarła się w pamięci, bo nie ma jej – ale jest na papierze. Wychowawca więc musi coś w tym programie zamieścić, wskazać zadania do wykonania – najlepiej takie, które i tak bym musiał wykonać. Koszt wdrażania takiego systemu oddziaływania pociąga z pewnością spore nakłady finansowe, a ponadto angażuje bardzo wiele osób, których brakuje w więziennictwie – uwzględniając ilość skazanych przypadających na jednego wychowawcę. Tak trwa następny, martwy instrument ustawowy. Gdyby program był adresowany do osób mających realną możliwość korzystania z przepustek i wyjścia poza obręb więzienia, to miałoby sens. Ewentualnie zmianę polityki karnej i częstsze awansowanie, udzielanie przepustek osobom objętym programem. Wtedy można by powiedzieć, że program ma na celu przygotowanie do życia w społeczeństwie.
Za czasów uwięzienia pana Niesiołowskiego głównym narzędziem, pozwalającym kontrolować osoby odbywające kary był strach i niepewność tego, co się wydarzy, ale wtedy i na wolności obowiązywała ta zasada. Dziś jest podobnie, tylko że strach powodowany jest innymi przyczynami i można założyć, że niektóre rzeczy się nie zmienią. Jakże aktualne jest stwierdzenie, że życiorys niejednego więźnia mógłby posłużyć jako akt oskarżenia przeciw państwu. Może jest to nieco prowokujące stwierdzenie, ale fakty mówią same za siebie. Większość pensjonariuszy zakładów karnych to osoby wychowywane przez instytucje państwowe, które dzisiaj przekształca się w inne, bardziej ludzkie, np. : domy dziecka na domy rodzinne.
Na kogo miał wyrosnąć człowiek, który od najmłodszych lat uczył się, że przemoc jest najsłuszniejszą formą załatwiania spraw i daje możliwość poprawy swego położenia. Kim miał zostać ten, którego rodzice, dziadkowie, wujkowie i koledzy mieli za sobą przeszłość kryminalną, a nierzadko właśnie siedzieli.
Wielokrotnie słyszałem, że ktoś a ktoś nie miał lekko i „wyszedł na ludzi”. Wyjątek nie potwierdza reguły i przekonany jestem, że jakby ktoś sprawdził statystyki, to okazałoby się, że nielicznym się to udaje. Są ludzie, którzy przebudzą się we właściwym momencie i zmienią kierunek, który warunkuje ich dalsze życie. Badania socjologiczne, a i zdrowy rozsądek podpowiada o tym, że nasze życie warunkuje miejsce urodzenia i otoczenie, w którym się wychowujemy i dorastamy. Oczywista oczywistość. To właśnie zauważył pan Niesiołowski, podczas więzienia. Mądry człowiek powiedział, że nikt nie rodzi się zły i miał rację. Czy coś nam się dzieje, jeżeli zaczynamy patrzeć na inną osobę, jak na człowieka, a nie przez pryzmat jego błędów? W każdym z nas jest cząstka wspólna z każdym, także poznając siebie, poznajemy innych.
Dziś, tak jak kiedyś, w więzieniu pracują ludzie, od których dużo zależy i oni wyznaczają nowe standardy – demokratyczne, tylko gdzieniegdzie o lekkim zabarwieniu przeszłości.
Tak, jak 40 lat temu więźniowie liczą na cud i ustawę dającą im wolność, do niedawna zaliczałem się do tych osób. Człowiek zza krat musi nadać życiu jakiś sens, poczucie robienia czegoś, co nie jest bezwartościowe, czegoś pożytecznego.
Pomimo upływu lat wciąż istnieją ONI i MY, kim by oni nie byli, byle było na kogo zrzucić odpowiedzialność za swoje niepowodzenie i to, tak z jednej strony, jak i z drugiej strony.