Jak pisałem ostatnio – temat ten jest dla mnie trudny, co tym bardziej popycha mnie w stronę kreatywności. Taka myśl, która towarzyszy /mi/, gdy się nad tym zastanawiam dotyczy tego, jak odebrana może być chęć obdarzenia kogoś pomocą.
W moim życiu ci wszyscy pomocnicy, o których się otarłem, zachowywali się z subtelnością konia pociągowego. Ich chęć ofiarowania czegoś była okraszona taką ilością żółci i /przekonania/ o słuszności ich metody osiągnięcia szczęścia, iż nie ufam z założenia takim ludziom. Więzienne kontakty z psychologami jeszcze mnie w tym utwierdziły.
No, ale do sedna. Takimi sposobami (obszarami), na płaszczyźnie których można pomagać, uważam, że jest pomoc materialna oraz pomoc psychologiczno – duchowa. Uważam, że pomoc w sferze materialnej nie jest tym, co chciałbym robić. Jestem spaczony wszelką nieprawością i bardzo na nią wyczulony w sferach swojego życia i mógłbym doprowadzić do jakiejś paranoi, nie potrafiąc posłużyć się kompromisem. Do tego uważam, że takie działania są pudrowaniem syfilisu. Łagodzą objawy, ale są dalekie od usunięcia przyczyn. Natomiast uświadomienie komuś realiów położenia oraz zasugerowanie sposobów ku ich rozwiązaniu jest chyba dobrą drogą.
Dodam jeszcze, iż takie działanie chyba można określić słowem altruizm, bez jego nadużywania. Przynajmniej ja, gdy widzę, że ktoś skorzystał z jakiejś mojej rady i dzięki niej potrafił inaczej odnieść się do siebie, odczuwam satysfakcję oraz nie oczekuję nic w zamian. W przypadku pomocy materialnej obawiam się, że szczerość takiego działania mogłaby ulec zachwianiu. Często zależności pomiędzy pomagającym a pomocobiorcą nabierają niewłaściwych proporcji, a z moimi ciągotkami mogłoby się to rozrosnąć do rozmiarów monstrualnych.
Nie potrafię na dziś wskazać konkretnie, czego bym chciał. Myślę, że cały czas robię to, o czym wspomniałem. Mam chyba coś, co mógłbym nazwać darem łagodzenia wszelkich drażliwości. Przy mnie ludzie się uśmiechają i zaczynają myśleć. Nie chcę za bardzo rozwodzić się nad genezą tego, ale chyba wynika to z tego, że zbiera się to, co wcześniej się zasiało.