Ledwie w sali sanghi wybrzmiewa gate gate pāragate pārasaṃgate bodhi svāhā Sutry Serca, gdy zaczynamy deklamować: Niezliczone istoty ślubuję wyzwolić!…Co te przyrzeczenia znaczą dla mnie osobiście? Na podstawowym poziomie: że będę starać się wyzwalać siebie i inne istoty, w tym ludzi, poprzez uświadamianie im drogi Dharmy.
W religioznawstwie, a buddyzm jest religią , i to wielce praktyczną, taka postawa jest określana stosownym terminem: jest to prozelityzm,propaganda, działalność misyjna. W naszym państwie taką organizacją jest między innymi Polska Unia Buddyjska, zarejestrowana jako związek międzywyznaniowy w Departamencie Wyznań przy URM w 1995 r. Wierni działają tym samym na rzecz ułatwiania wspólnej modlitwy, medytacji i oświecenia wszystkich ludzi. Inicjatywy takie nie ograniczają się do osób religijnych: prozelityzm wynika także ze światopoglądu ateistów, czy laicystów: patrz choćby ich niedawna akcja plakatowa “Ateiści są boscy”, prowadzona i opłacana przez ich fundację Wolność od Religii.
Postanowiłem coś w tym kierunku sam zdziałać. Zacząłem skromnie: przyjrzałem się sobie, mojej rodzinie oraz otoczeniu, w którym żyjemy.
Skoro już o moich bliskich mowa: sam dbam o rozwój duchowy moich dzieci. Od wielu lat, mieszkając z rodziną w Polsce i za granicą, tworzę jej warunki dla wychowania się wśród rówieśników z różnych kultur i wyznań. Moje potomstwo było już w islamskich meczetach, na festiwalach Hare Kryszny, na pogadance o judaizmie, w cerkwiach greckokatolickiej i rosyjskiej prawosławnej, na mszach rzymskokatolickich, oraz oczywiście w gompie buddyjskiej – świątyni mojej wiary. Gdy trochę dorosną, by te sprawy zrozumieć, zaprowadzę je też na konferencję o ateizmie. Nie wtłaczam ich w żadne religijne (czy areligijne) ramy: oprócz zapoznawania się z wieloma religiami, codziennie jednak widzą mnie medytującego, uczą się ode mnie historii czy zasad różnych wiar, w tym mojej oraz z radością malują mandale.
Mój syn chodził do kilku przedszkoli, w tym katolickiego, do którego uczęszczały też dzieci muzułmanów, protestantów czy ateistów. Nie było w nich zajęć katechezy katolickiej ani żadnych osób duchownych. Po zajęciach organizowano za to fakultatywne spotkania dla rodziców, którzy mogli zgromadzić się wokół świecy, w celach skupienia się i zadumy – to wszystko.
Kiedy posłałem syna do polskiej szkoły publicznej, również liczyłem na otwartość, tolerancję czy szacunek dla wszystkich religii. Co roku jesteśmy pytani, czy NIE chcemy, by dziecko uczęszczało na rzymskokatolicką katechezę, bez oferowania nam innych opcji. Jej zajęcia fakultatywne (sic!) odbywają się czasem w środku dnia, między innymi, obowiązkowymi, lekcjami. To niezgodne z przepisami, że opcjonalne lekcje łatwo przenieść na koniec lub początek zajęć.
Godzi się przypomnieć, że za tę naukę i propagandę religii rzymskokatolickiej płacimy wszyscy. Choćby w naszej publicznej szkole, wynagrodzenia dla dwóch katechetów pochodzą z miejskiego budżetu, nie wspominając o materiałach dla tablic katechetycznych, jej symboli czy obchodów powiązanych z nią świąt. Wracając ze szkoły, z głośników przejeżdżającego regularnie samochodu, wieszczących chrześcijański millenaryzm, słyszymy z kolei nawoływania do zmiany naszej wiary.
“Świetne warunki do działania!” – powiedziałem sobie. – “Przerobimy limonki na lemoniadę”, jak to mówią Amerykanie. Skoro tak naszemu Państwu zależy na religijnym wychowaniu społeczeństwa, zgodnie z prawem stanowionym na poziomie sejmowym, i tyle na takowe proreligijne działania łoży, to po prostu przypomnijmy o naszym istnieniu i przedstawmy nasze żądania. W końcu w prawie naszego państwa zapisana jest neutralność światopoglądowa i równość wszystkich religii.
Na początku stycznia tego roku, po konsultacji z rodzicem-współwyznawcą, wystosowałem więc w tej sprawie oficjalny list do dyrekcji (jego pełna treść tutaj). Powołując się w nim na konstytucję i wiele stosownych przepisów, oraz przypomnając o status quo w szkole, czyli na przykład o tablicy katechetycznej czy opłacanych z budżetu szkolnych katechetach oraz ceremoniach rzymskokatolickich, wniosłem inter alia o umieszczenie w sali lekcyjnej, obok godła i krzyża, także naszej Mandali (zwanej także Kołem Życia, Kołomirem itp.) – symbolu religii buddyjskiej i innych. Ponadtwo zażądałem także udostępnienia wyznawcom innych religii czy światopoglądów równorzędnej tablicy informacyjnej na korytarzu, gdzie mogliby informować o swoich przekonaniach.
Obecność krucyfiksów czy rzymskokatolicka propaganda w szkole mi nie przeszkadza, pod warunkiem, że symbole innych religii, światopoglądów oraz propaganda ich przekonań będą traktowane na dokładnie takich samych zasadach.
Otrzymałem odpowiedź odmowną (czytaj ją tu, z moim komentarzem), która mnie zaskoczyła. Jest ona uzasadniana następująco, streszczając argumentację: krzyże katolickie to nie symbole religijne, lecz tylko “wyraz wolności Narodu Polskiego”. Plakaty i materiały publicznie namawiające rodziców i dzieci do zmiany wiary na katolicką lub uczestnictwa w takim kulcie (sic!, patrz zdjęcia) nie stanowią propagandy religijnej, lecz są integralną częścią materiałów szkolnych, aprobowaną przez ministerstwo. Promowanie w szkole innych religii w ten sam sposób jest niemożliwe, bo nie są one polskie czy europejskie, a decyduje o tym dyrekcja.
W moim drugim liście nie omieszkałem uświadomić praindoeuropejskości samej mandali oraz jej szczególnej roli w naszym życiu narodowym. Mandala, zwana także Kołowrótem czy Kołomirem, jest także symbolem prasłowiańskim, obecnym na starożytnych kultowych obiektach na terenie Polski i sąsiadów, używanym do dzisiaj w wyrobach naszej sztuki ludowej (tu moja pełna analiza historii tego znaku). Co ciekawsze, wśród czytelników artykułu w Gazecie Wyborczej na temat mojej inicjatywy, krzyż rzymskokatolicki, symbol religijny obecny już w naszych szkołach, wywołuje całkiem odmienne skojarzenia umotywowane historycznie: Krzyżacy, tortury itp.
A więc, wbrew argumentom dyrekcji, oprócz dyskryminacji i zawężania horyzontów duchowych i intelektualnych naszych dzieci, odmowa zamieszczenia naszych symboli religijnych działa na szkodę naszej tradycyjnej polskiej kultury.
Zważam przez cały ten czas na moje serce i intencje. Nie jestem przeciw nikomu czy niczemu, tylko jestem za promocją naszych wartości, w tym symboli.
Jednakże takie moje żądania, nawet skromne żądanie umieszczenia mandali w klasie, są systematycznie torpedowane. W szkole mojego dziecka zastałem wiadomą monoteistyczną religię oraz brak stosownych procedur i zniechęcanie do samoorganizacji przez przedstawicieli różnych wyznań.
Co zamierzam z tym dalej robić? Oprócz prowadzenia tematycznego bloga: futurepresent-past.blogspot.com, informowania o tej inicjatywie na wielu forach, udzielania wywiadów oraz kontaktowania się z podobnymi organizacjami, w nastepnym etapie wnoszę sprawę do sądu. Na razie spotkałem się z licznymi głosami poparcia ze strony moich czytelników oraz rozmówców. Cieszę się, że w Polsce przybywa osób, którym zależy na równym traktowaniu wszystkich wyznań, i pragnę, by nikt nie bał się dochodzić swoich podstawowych praw. Z chęcią powitam też tu merytoryczne wsparcie ze strony innych zainteresowanych stron, szczególnie prawników.
Wróćmy do Sutry Serca. “Bodhi svāhā”, jej dwa ostatnie słowa, mają wspólny praindoeuropejski źródłosłów z polskimi: „(prze)budzeniu sława!”. To tylko jeden z dowodów wspólnych korzeni tych dwóch kultur. Czyż zatem ignorancja prawodawców nie stanowi ataku na wspólną spuściznę narodową i kulturową?
Nie dopuśćmy, by tak się działo.
Ryszard