Krystian Zabadeusz – zbiór poezji

Właściwie to nic –

szczególnie dla nikogo…

Dla mnie?

Dla Ciebie?

– Odpowiedzi…

– Chwile istnienia…

Pojmowanie nie pojmowalnego…

Przekaz ku chwale istnieniom…

Ale właściwie to nie wszystko…

I.

Siedzę odlegle w więzieniu

Czuję spojrzenie krat

I piętno presji murów

A jednak gdzieś odszedłem

Może nie wróciłem

Wciąż gdzieś tam

Jak uciekinier w czasie

Chcąc czuć się wolnym

Walcząc z faktem rzeczywistym

Zostając częścią za murami

Myśląc, że nie będę za kratami

Ta chwila mnie – gdzieś błądzi

W odległej przestrzeni

Nie chcę być tu w więzieniu

Przemierzam góry…

Ulicą minionych wspomnień

Miast odległych w czasie

Błądzę samotnie

Tak cząstką myśli złudnej

Zbuntowanej i opornej

Nie pozwalając się więzić

Nawet jeśli to nie mądre

Nie będę w więzieniu

Biegnąc lasami na oślep

Jakbym nie pozwolił sobie

Być w tym miejscu

Niezależnie od tej kary

Nie zamknęli mnie nigdy

Nawet jeśli błądzę

Ulicami zagubienia

Aby z dala od więzienia

Choć tą częścią mnie

Nawet czując piętno murów

A kraty patrzą przytomnie

Nie mają mnie-

W jakimś stopniu…

Nawet jeśli błądzę

W wolnej przestrzeni zatracenia

Nieuchwytna myśl…

II.

Ile razy umrzeć muszę

Jak umierać mądrze

Taniec śmierci

Tak zwyczajnie umierając

Ile zgonów jeszcze

Bym mógł zacząć żyć

Każda śmierć to koniec

Obiecanego życia

I umieram wciąż

I żyję śmiertelnie

Koło samsary

Taniec życia i śmierci

Odrodzeniem umierania

Aż do chwili życia

Pustka pozostała

Bez śmierci

I bez narodzin

Więc żyję nieśmiertelnie

Umierając

Nie myśląc – nie czekając

Umrzeć

By żyć

Żywym trupem być

Zombi czy święty

Nawet śmierć nie zabija

Umierając

Wciąż żyję

Dziś umarłem śmiertelnie

Dlatego mogę już tylko żyć.

III.

Zakochałem się w mądrości

I lekko nie było

Zezłościłem głupotę

Stała się zazdrosna

Zadawała mi ból

Bym mądrość zostawił

Którą tak umiłowałem

Nawet za cenę życia…

Wściekła się głupota

Mnie znienawidziła

Uśmiercała i raniła

Ale mądrość łagodziła

Każde moje cierpienie

Dodając wiedzy i siły

Za każdy krwawy cios

Głupota szalała

Bez opamiętania

Aż sama osłabła

Gdy mądrość czekała

Zbliżając się stale

Kojąc wszelki ból

Pozwalając się wielbić

Wypełniła moje myśli

Aż głupota ustąpiła

Kąsając czasami

Przypominając chwilami

Że wciąż się czaić będzie

Lecz mądrość to wie

Stale poucza mnie

Jak miłować ją i żyć

mądrością…

„Miłość mądrości”

IV.

Mogę nie walczyć z muzułmanami, ale nie mogę walczyć dla nich.

Przecież wiesz Francjo

Że jesteś duszą Europy

Dla wielu artystów domem

Przecież wiesz Francjo

Że Legia to twoje dzieci

i te upadłe

I te chwałą niesione

Przecież wiesz Francjo

Że nauczyłaś mnie wiele

Wykraczać po za szereg

Przecież wiesz Francjo

Jak mnie zostawiłaś

Przecież wiesz

Że nauczyłaś mnie zabijać

Przecież wiesz Francjo

Że dałaś mi siłę nową

I siłę tworzenia

Przecież wiesz Francjo

Że uczyłaś mnie maszerować

Jak mięso armatnie

Przecież wiesz

Bym zaciskał zęby, biegł

Przecież wiesz Francjo

Ile byłem wart

i jakich wartości nabyłem

Przecież wiesz Francjo

Matko galerników i rewolucji

Żeś natchnieniem buntowników

Przecież wiesz

Że bez nas zginiesz

Przecież wiesz Francjo

Że musisz walczyć o człowieka

Skazańców, artystów…

Przecież wiesz

Że islam wyniszczy cię

Zniewoli

Jak kobiety Europy

Ku pamięci św. Matki Teresy z Kalkuty i księżny Diany. Sierpień – 1997 a.d.

W chołdzie straceńcom, galernikom, buntownikom, skazańcom i artystom – byśmy nie

zapomnieli nigdy co jest ważne – a co śmiertelnie zwodnicze…

… dla Europy – jak Muzumanin dla księżnej Diany.

Odnoszę się do tych śmierci – bo to czas gdy wyjechałem z Francji (dzień tragedii) – fatum –

opatrzność – apokalipsa? zbierzność zdarzeń – czasu….

VI.

Nie sposób porzucić marzenia

Które mi dałaś

Spojrzeniem koloru nadzieji

Do mnie zawitałaś

I blask tej zieleni

Śpiewał w twoich oczach

Do mroku mej duszy…

Nierozumnie odległy

W otchłani zatracenia

Usłyszałem wołanie

Twoich miłych spojrzeń

Nie wierzyłem

Nie pewny czy do mnie

I dalej jaśniałaś

Nadzieją przyszłości

Wołając do moich mroków

Podając zrozumienia dłoń

Nie zważając na nic

Sięgałaś do piekła

By mnie tam nie zostawić

Więc poszedłem do ciebie

Nie pewnie się czując

Pytając kim jesteś

Niczego nie oczekując

A ty jaśniałaś

Jakby mój mrok nieistniał

Ty się nie bałaś

Ofiarując marzenia

Na miłość pozwalając

I do kąd zmierzasz

Gdzie mnie zabierasz

Czy jeszcze jesteś

Cz wracasz do mnie

Nie zostawiając w tej otchłani

Mrocznego zapomnienia

Dając nadzieję

Zostałaś mą panią

Marzeniem którego czekam

VII.

Dobrze czułem słowa

Te minione

Rozumiałem dotyk

Pożądanie wzrokiem

Zwiewność twoją

Delikatność uległości

I tak wszystko czułem

Pozwalając wierzyć

Aż odpowiesz

Zawstydzona i odległa

Zakradałem się

Więcej nie uciekasz

I zapraszasz

Spojrzeniem powabnym

Gotowa odpowiedzieć

Nabrałaś pewności

Zmysłami nie błądzisz

Dotykiem ust

Uspokoiłaś czas

I już się nie boisz

Tej bliskości

Zaskoczył cię dreszcz

Myśl przyjemna

Nie spodziewałaś się

Że taki jestem

I jeszcze nie dowierzasz

Że bywa cudownie

Widziałaś inaczej mnie

Niepojęcie zaskoczyłem

Nie rozumiesz

Odpowiedzi szukasz

Dlaczego to zafascynowanie

Miało być inaczej

A jest wspaniale

I nie wstydź się już

Czuć się wyjątkowo

Pozwól miłości być

I kochaj na nowo

VIII.

Czas pogoni rozpoczęty

Rusza światła słowo

Tu przenośnią utrwalone

Poglądowo niewyraźne

Idealistyczny motyw

Filozoficzny zamęt

Trywialnie myśląc

Zaprzestań rozumienia

Dąż do celu

Niepojmowalność

Nieuchwytność światła

Słowem znaczona

Punkt odniesienia

Wytrwałym czas sprzyja

Chwały nie szukaj

Żyj światłem

Swoich myśli

Słowem prawdy – wzbudzonych

Oświecony

Każdy kolejny duch

I już…

IX.

Idąc ulicą przez jesień

Zostawiając ślady liści

Wypełniając szarość

Barwami złotej chwili

Wędrując do wiosny

Przez zimowe zaspy

Zamarznięte marzenia

Chłodną bielą zapomnienia

Przemijamy idąc dalej

W stronę tej ducha pogody

Widząc, nie wątpiąc

Mróz zniewolenia odtajał

Bym mógł biec wiosną

Radosnym kwiatostanem myśli

Czekając na dni słoneczne

By letnie owoce dojrzały

A kreatywny roku czas

Obfitością nas obdarzył

Jak radości pełny sad

Już w połowie

I na koniec lata

Tak dalej idąc przez jesień

Zadowolony z plonów

Chwilowy zastój zimowy

Owoców zgromadzonych nie zmrozi

Obfitość umysłu

Na rok cały zapewniona

Kreatywne pory cztery

Wypełniają niedostatek

Nasyceni twórczo

Mądrością owoców dojrzałych

X.

Nieintegralna strona myśli

Nie rozumne chwile

Bez kontekstu

Monolog niepojęty

Bez sensu

Może i bez sensu

Frazes wyrzucony

W otchłań

Do krainy chaosu

I niczym wędrowiec błądzący

Myślokształt wyrwany chwili

Z natłoku wrażeń

Zaginie bezpowrotnie

W chaosie niebytu

Nieintegralny frazes,

Czy dość rozumny by być

Przetrwać absurdy

Wyłonić porządek i sens

Z chaosu

Ludzkiego zagubienia

XI.

Wybaczam ci szczerze

Wiem, że nie mam czego

Wybaczam właśnie dlatego

Że tym się oburzasz

Tak – śmiem wybaczać ci

I nie zamykaj drzwi

Swojego serca

Wybaczam nawet za nic

I za to co potrzeba

Wybaczam za niewybaczanie

I kocham

Za niekochanie

Taka już rola złego

Który wybaczać może

Bezczelnie i szczerze

Takiej doskonałości

Bezbłędnej prawości

Wybaczam bo błądzę

Nie błądzę, gdy wybaczam

Nie zamykaj drzwi swojej uczciwości

Jestem dla ciebie tylko

Wybaczeniem…

Nawet jak błądzę!

XII.

Myśl jak słowo złotówką wyleci, a milionem dolarów wróci.

XIII.

Zaprosiłem cię na stronę

Zmienić trochę dzień

Wiem, że tego nie zatrzymam

Ciebie woła zen

Pogoń świata już pochłania

I czy wrócisz kiedyś tu

Tam wciąż porywana

Żądzą blichtru

Codziennej zawieruchy

Obietnic sukcesów…

Zaczekam

Na stronie uczuć

Z zarezerwowaną myślą

Gotowy twoich chwil

Nie pobiegnę za światem

Zabierającym ciebie

Ale zostawię znak

Byś umiała mnie znaleźć

Na właściwej z dróg

To już wszystko

Tego chciałem

Byś poznała stronę tą

Idź jak musisz

Wróć jak zechcesz

Po to tylko zaprosiłem cię

Byś wiedziała

Że ta opcja jest

I już idź

Nie oglądaj się

Tam już woła świata zen

Tu nie wiele jest

Trochę myśli, uczuć

I ustronna miłość

Bez szału

Tak w ciszy…

XIV.

Kto rozsiewa dobre myśli – zbiera mądrość.

XV.

Nawiasem mówiąc

Nie wszystko rozumię

Czy myślę źle

Odpowiedz memu milczeniu

Wytłumacz sens

Czy źle, że cię kocham

To uczucie jest złe?

Naprowadź mnie

Otwórz myśli z serca

Podpowiesz co czujesz

Zagubiłem rozeznanie

Nie dostrzegam cię

Zabłądziłem?

Czy to ty zwodzisz mnie

Postąpisz jak uważasz

Odpowiesz lub nie

Nawiasem mówiąc

Sam nie wiem

Czy ty to rozumiesz

Siebie – mnie

Czy odnajdziemy się

W tej miłości…

XVI.

Grafomanem tu bywałem

Piśmienny analfabeta

Drwiny przyjmowałem i piszę wciąż

Nie żałuję dnia

Nawet szarych słów

Nie oceniam już

Wysokości sztuki

Pełzam czy latam

Mrocznie zawieszony

Czy świetlisty słowem

Tak tu bywam

Tak już to robię

Jestem

Każdym dniem tworzony

Nocą zagubiony

Grafoman taki chwilowy

Nie ważne

Co z serca to z głowy

Zachwycać nie muszę

Że piszę wystarczy

Bawić nie muszę

Wystarczy że czytasz

I jesteś…

To moja żenada

Poezją cię czyni

I wciąż tego nie wiesz

Nie rozumiesz

Grafomana –

Czy swojej doskonałości?

Dzięki mojej słabości

Twórcy wielkości

Nie dziękuj mi

Świętuj swą mądrość

Raduj się zrozumieniem

Moich słów…

XVII.

To już jest nielegalne

Przewróć kartę zakazaną

Idź nie czytając

Pomiń stronę zabranianą…

Ostrzegałem i co???

Więc brnij już w to –

zakazane słowo…

Smakuje zmysłowo

Nie szkodzi i nie boli

Nielegalnie

Odurza i obdziera

Ze złudzeń

Jesteś bogiem teraz

Nie zapominaj tego

Gdy chcą cię zdeptać

Zrównać z marnością

Żyj bogiem będąc

Nie zmarginalizowany

Potęga zapomniana

Obudź się i wiedz

To jest prawda

To jest życie

Nie bój się zakazu

Zrozumiesz nie od razu

To nielegalne

Wyłącz zwątpienie

I żyj bogiem

To jest zbawienie

Ostrzegałem

Zakazane słowo

I nie masz odwrotu

Obdarty ze złudzeń

Został bóg

XVIII.

Stój człowiecze

Niewzruszenie

Nieustraszony duch

Przyjmuj żywioły

I nie trwóż się już

Żyjąc i umierając

Niewzruszenie stój

Życie czasem takie jest

Jak gnój

Który stwarzamy

I w którym się tarzamy

Ale ty otrząśnij się!

Nie ustraszonym bądź

W nawałnicy zdarzeń

Apokaliptycznym czasie

Upadku wartości

I bagnie ludzkości

Ogarnij się

A bagno nie wessa cię

A tylko wzbogaci

Nauczy łagodności

Mądrości lotosu

Umysłu jasnego

I nie lękaj się

Żyjąc i umierając

Jak lotos – jak bagno

Jak bagno

Jak lotos

Jak być i nie być

Jak żyć i umrzeć

I umrzeć – i żyć

I nie trwóż się już

Żyj!

Przebudzony

XIX.

To co tu idę

To już będę dalej

O krok

O dzień

Czy rok

I tak już zostanę

Idąc nawet stojąc

By być

Wspomnieniem

Wczoraj

Dziś

Dla jutra zrozumieniem

Żyjąc teraz tu

Jutro zauważe to

Że już wczoraj

Exegi monumentum

Idę dalej

Spokojny o jutro

Lepszy już dziś

Zostawiam siebie

Wczoraj tu

Non omnis moriar

I jutro

I za rok…

I jak nie będę już

A wczoraj

Będzie dziś

I żyję

Współcześnie

I żyję jutro

I za roków wiele

W tym słowie

Z wczoraj

Aż żyjecie wy

Pozwalając i mi

Non omnis moriar

Exegi monumentum

XX.

Chęci tworzenia

Dążą do wypalenia

A po wszystkim

Zgliszcza

Hej poeto wypalony

O idee wzbogacony

Możesz być prawdziwy

Artysta

Jak feniks na zgliszczach

Z popiołów rozgrzeszony

Słowem wzbogacony

Wznosi się myśl…

Wypalone chęci

Pozwolą sięgać gwiazd

Tworzyć

Bez obaw i potrzeb

Nieśmiertelność słowa

XXI.

Wypalenie artysty pozwala mu na prawdziwą sztukę, gdy chęci pogoni za światem ustaną –

wypalą się. Zostanie sztuka, jeśli nie zasypie się popiołem wypalonych pragnień, ale spojrzy w

niebo – na nowo.

XXII.

Cmentarny listopad

Memento mori

Klasycznym zniczem

Rozjaśnić utraconych

Myśl odległa

Chłodna ziemia

Gorące serca pamięci

Grobowce wspomnienia

Pamiętaj o żywych

Cmentarne motto

Testament umarłych –

„Żyjcie dzieci miłością”.

Milcząca ziemia

Listopadowy chłód

Pozostawiając umarłych

Wracając do domu

Miłując tych którzy są

Kiedyś i oni odejdą

Kiedyś i nas nie będzie

Zostanie chłód

Listopadowy cmentarz

I nasze motto

„Pamiętajcie o żywych –

O miłości nie zapominajcie”

Rozjaśnia się pamięć

W blasku zniczy

O tym co ważne

Ludzka życzliwość

Rozjaśnia dusze

Tych co odeszli już

„01.XI.a.d.”

XXIII.

Krwiożerczy bieg myśli

Zakrętem wzmożony

Szczerząc kły

Drapieżnik rozpędzony

Głodny – nie zły

Tak jest stworzony

Nierozumny instynkt

Łowca chwili

Pogoń za wytchnieniem

Zatapiając agresję

W delikatności

Wgryzając się pazernie

Chciwie pożerając

Wyrywając dobra kęs

I kły znikają

Zbroczony miłością

Ustaje krwiożerczość

Łagodnieje

Każdą chwilą ciebie

Możliwością kochania

Wyjść z wirażu  (czy autor nie miał czasami na myśli „mirażu”?- uwaga Agnieszki B.)

Na prostą drogę

Trzymając zdobycz

Marsz triumfalny

Samczego pochodu ustał…

Z delikatnością-

zatopiony w niej.

Zatracony w miłości

Jak jagnię łagodny

Bezbronny – stracony

Zwyciężyła ofiarność

Delikatność

Pokonałaś bestię

Zwyciężyłaś ulegając

Potęga dobra i piękna

Zaspokoiłaś mój głód

Krwiożerczy bieg myśli

Prostotą miłości.

„Zbawiony”