***
To nic, nic takiego
To nic, że brak słów
To nic złego
Urwanym tekstem
Chwilą głuchą
Brakiem dźwięków
To nic wyjątkowego
Zwykłe takie coś
Z niczego
NIEważne – NIE szkodzi
Nic nie mów
W zagubieniu
Idź sobie, idź już
Nie wracaj
I się nie odwracaj
To nic – tak musi być
Chociaż nie chcę
muszę żyć
I Ty żyj po swojemu
Nic nie mów
To nic – idź proszę
Już nic to nie zmieni
Już nic
Nie mam duszy
Tylko sterta kamieni
To nic – szeptam
Kamiennym chłodem
Twardością uporu
Bez niczego
To już nic
Nie było niczego
Złudzenie
Nie wracaj do tego
Przerwany ból
To nic
Nic takiego
Już nic nie ma
Nic żywego – kamień…
***
Umarłem na nowo
I już jest lżej
Bez uczuć i myśli
Kolejny dzień
Są mury, kraty
I głaz
Który mnie zmiażdżył
Już czas
Go nie czuć
Szkiełko coś gra
Szumi konsola
Furty trzaskają
I już jak głaz
Martwy od lat
Wydaję dźwięki
Echo przeszłości
W pustej duszy
Kamienny sarkofag
Nie zawitała Nadzieja
Nie wzrasta Miłość
Kamienna uprawa
Bezowocny trud
I żegnaj Nadziejo
Tu nic nie ożyło
Nie mogło
Bo nic tu nie było
Tylko śmierć
Kamienny trud
Nie wydobędzie życia
Nie wskrzeszy Miłości
Z popiołu
Gazem przytłoczonym
Idź dalej poezjo
Odszukaj Przebudzonych
Mających dar
I zdolność miłości
Nie szukaj tu więcej
W tej mojej nicości
Rozjaśnij duszę innego
W tej już nie ma czego…
***
Tak – wiem
Zabrałem Ci dzień
Może dwa, a może trzy
Walczyłem tak
By nadzieją żyć
Beznadziejny idiota
Zatracony w otchłani
Na dnie przepaści
Żałosne wołanie
Śmierć nie nadchodzi…
Myślałem by żyć
Na chwilę uwierzyć…
Okropnie mylące
Cierpienie i ból
Jak obłęd
Odchodzę na czas
Ku własnej otchłani
Nie wzbudzaj nadziei
I pozostaw ten mrok
Tylko on mi ostał
A nie mam już nic
I tak już dotrwam
Do końca dni
Ta mroczna otchłań
Zbyt gęsta
By miłość ożyła
Nadzieją wzruszyła
Nic nie zmieniła
Uświadamiając tylko
Gęstość tego mroku
Jakość bólu i ran
I ciężar cierpienia
Próbować musiałem
Ale już wystarczy
I nie do zobaczenia
Ale żegnaj…
By to wytłumaczyć
Tylko przepraszam
I dziękuję
Za próbę ocalenia!
***
Dostarczyłem wrażeń
Słonecznym istotom
Jaśniały rozumnie
Tworzyły góry
Napełniały rzeki
Przeniosły uczucia
Na inne planety
Pozyskują przestworza
W kolejnym układzie
Niezmęczone
Materią zaznajomione
Stają się samotnością
Na chwilę rozjaśnione..
Nie zbłądziłem myślą
Gdy spoglądałem tam
I będę już zbędny
W kolejnych igraszkach
Poszczególnych bytów
Tworzących Słońcem
Pozostałym z moich wrażeń
Odległe uczucia
Powodowały echo
Powracając do mnie
Bym tam nie istniał
Powróćcie w całości
Zupełnie przytomne
Już zmierzch nadchodzi
Nie znajdą mnie
W swoich sercach
Poza echem wspomnień
Nie dostarczę wrażeń
Trochę złudzeń
W których żyć mogą
Jeszcze chwilami
Aż się ockną
Że mnie tam brak
Wypalone istoty
Szarością swych dni
Odrzuciły prawdę
Wybrały iluzję…
***
Dobiegłem zmysłem pogody
Uczyłem właściwych myśli
Ale nie były potrzebne
Zbyt odległe
Spowodowały chwile
Nadające rytm dniom
Przejęte wyobrażenia
Tego nie zastąpią
To jest mój byt
Który poczuli
Pewnością zaradności
W wyobrażeniach tkwiąc
I gdzie jest On
Którego nie potrzeba
Nie wystarczy wiara
I spojrzenie w stronę nieba
Gdy już serca nie czuć
Nie zdobywam światów
Odrzucony nie przychodzę
Niechciany zanikam
Zostawiam samych
którzy tak wybrali
Powracam do siebie
W żywocie za murami
Uczucie inne było
Beze mnie się skończyło
Nawet jeśli coś jest
Iluzja miłości
Zamierający sens
Niepobudzony mną
Wygasa jak dzień
Bez rozumności
Nie tak miało być
A jednak brakło miłości
Która nie jest igraszką
Nie utrzyma w niechęci
Wracam bez powrotu
I tak uświadomieni
Lecz już za późno
Nie ma wstępu do mnie.
***
Zobaczyła światło uczuć
Innej wagi zjawisk
Zbyt ciekawa tego
Odczuwając radość
Mając siłę piękna
Rozumiejąc więcej
Przybliżyła serce
Doznając nieznanego
Rodzaj mroku jaśniejącego
Smutku tak rozweselającego
I różnych sprzeczności
Napełniła wyobrażenia
Doznała miłości
I w sumie się zachwyciła
Dawcę tych sprzeczności
Chciała zarządzać tą siłą
Której nie posiadała
A tylko doświadczyła
Odwróciła twarz
Odchodząc wątpiła
Ale wierzyła w słuszność
Swojego przemyślenia
Że już ma siłę i moc
Nie potrzebując tego
Który stał się tylko chwilą
Namiastką możliwości
Które miały ją rozjaśnić
I nie wiedziała
Co straciła
Porzucając prawdę
Której tak pragnęła…
Pogrążyła się w złudzeniach
I własnym zwątpieniu
Sycąc wieczorami
Zastępczymi tworami
Wciąż tylko nieszczęśliwa
Że utraciła szansę
By żyć mądrzej – kochać…
***
Pretekstem w dotyku
Ujrzeniem bliskości
Zwołuję kwiaty polne
Mówiłem dosadnie
Chropowatym głosem
Otulającym drzewa
Przechodzi wiatrem
Bliska w myślach
Nazywa się mądrze
Lecząca rany
Pobiegnę myślą
Igraszką wspomnień
I wytrwam
Aż zawita do mnie
Osładzając gorycz
Kawy i czaju
W rozważaniach
Na plaży przytomności
Piaskiem spisane
Niestałe uczucia wątpliwości
Wyraźnie ustami
Zaznaczone możliwości
Wędrując teorią
Wzdłuż spojrzeń
Utrwalając dzień
Drżącą dłonią
Gdy nastała miłość
Zapewniony twórczo
Nie błądzę zrozumieniem
Wyczekuję oddechem Powrotów Twoich
Już spokojniej
Pretekstów ubyło
Zostało uczucie
Miłość.
***
Kwiatami radości przemówię
Płatkami słów przybędę
Szeptami liści subtelnych
Nie zwiędnie ten bukiet
Aromat Twój utrzyma
Zapachem miłości
Jasnością Twoich chwil
Tworzących pogodę
Trwającą i łagodną
Uzmysłowię teraz Tobie
W każdym kolejnym słowie
Które zakwitnie w sercu
Roztaczając barwami
Ogród samotności
W którym się znależliśmy
Już nie samotni
Mimo dzielących nas murów
I wielkich odległości
Zostają wspomnienia
Tych spotkań i zbliżeń
A wtedy jest dobrze
Gdy zostawię myśli
Pełne kwiatow radości
By nigdy nie zwiędły
Nie mogą w miłości
Ta zawsze ożywa
Ubogacając nasz ogród
Pielęgnowany wspólnie
Pełen subtelności
Uczucia rozkwitną
Z każdą naszą chwilą
I dbajmy o to
By był to nasz Eden
Nie zabraniajmy sobie
Czuć się jak w raju
Który tworzymy
Gdy wierzymy sobie
Ufając i będąc
Tylko lepszymi
W szczerości naszych chwil.
***
Już męczą mnie noce
Rozpocznę więc dni
W kolejnym już słowie
To Słońce co świeci
Pobiegnę w jasności
Pogodnie radosny
Spojrzeniem miłości
Od zimy do wiosny
Aż lato przybywa
Swą siłą nadrabiam
Poezja żywa
Którą przemawiam
Różnica od razu widoczna
Spoglądam w górę
Twarz już nie mroczna
Patrzę na chmurę
Przeminęła i poszła
Został entuzjazm
I miłość doszła
Nareszcie żyję…
***
Warianty cztery są
Wyjście jedno
Istnieje dno
Podwójne
Uderzenia serca
Przez okno
Spoglądając w niebo
W sumie też wyjście
Więc są cztery
Jak pory roku
I płci
Biegun dodatni
I ujemny
Bezbiegunowość
Nijakość taka
I równowaga Jin
Biegunowości z Jang
Nie zwlekaj
Znajdziemy jeszcze dwa
Może jedno
Wyjście
Na to są cztery warianty…
Bezbramnej bramy
Bezdrzwiowych drzwi
Bezmózgich mędrców
I bezstrachowych tchórzy
Wyjątkiem czwarte wyjście
Z miłością
Z szeregiem wariantów
Fizyczną, platoniczną
Bliższą i dalszą
Mądrzejszą i trwalszą
Obfitszą
Zwariowałem z radości
Zwariantowany dzień.
***
Latarnie nocnej ulicy
Szepczą już swoją porę
I układ gwiazd przemówił
Do snu zmęczonych
Zaczynam już wędrówkę
Złodziej nocą
Zrabowałem czyjeś sny
Ale nie wiem po co
Pasera na to nie ma
Każdy ma własne wizje
I własne marzenia
Kradzionych nikt nie zbiera
Zostanę kolekcjonerem
Ludzkich dusz
Skradzionych przypadkiem
A może je odsprzedam
Bezdusznym
Którzy swoje marzenia stracili
Może przespali
Albo przepili
A niektórzy je zabili
Chyba by mniej czuć
Nie słyszeć sumienia
Tylko dźwięk trzosu
Jako wyznacznik słuszności
Nie zechcą tej kolekcji
Radości, wiary i miłości
A tym co skradłem te wartości
Nie stracili nic
A jeszcze więcej zyskali
Spokojniej śpią
Bardziej kochają
Nawet złodzieja nocą
Duchowego zbieracza
Pełnego zadowolenia
Z obfitą wyobraźnią
Lżej wędrować
Słuchając szeptu gwiazd…
***
Miłość to pogoda ducha
Radosne odczucia
To wiara w chwili złej
Że może być tylko lżej
To uśmiech i życzliwość
Miłość jest żywa
W smutne dni ma nadzieję
Pogodne usposobienie
Wiarą wytrwałą
Że radosne czasy nastają
I nie błądzi złościami
Nie gardzi i nie krytykuje
Wszystko przetrzymuje
I ból i inne cierpienie
Zawsze przetrwa
To jasne sumienie
Pogodna cichość
Radosna istota
Nawet to mądrość
Pokój ducha
Który się weseli
I uśmiechem dzieli
Tym z miłości branym
Czystym dobrem nazywanym
To uczucie wskazane
Niepokonane
Nie raduje się z cierpienia
Ale rozjaśnia zwątpienia
I leczy rany
Człowiek na miłość skazany
Do miłości powołany
Świadomy tej radości
Uczy się wolności
Mądrzeje
I zawsze ma nadzieję
Która jest miłością…
Kto ją ma ten kocha
I naprawdę żyje 🙂
***
Tym co bywa w myśli
Tworem mych chwil
Nie znam się czasami
Biegnąc w tym
Torując drogę
Wyważając drzwi
Zaprosiłem trwogę
I przestałem iść
Odbudować nic nie mogę
Poza chwilą drzwi
Które są bez drzwiowe
Wygoniłem trwogę
Mogę milej żyć
Na rozumnej drodze
Otwartością serca
Spokojnym duchem
Zagościła miłość
***
No właśnie, no właśnie
Coś zapali się
I zgaśnie
No właśnie, no właśnie
I gaśnie
I gaśnie
No właśnie płonie
Moja miłość
Nie gaśnie
No właśnie, no właśnie
Taki żywot
Płomiennych spojrzeń
Ujmujące
No właśnie…
Patrzę jak umiem
Z uczuciem jasnym
No właśnie, no właśnie
Nie gaśnie
Moje spojrzenie…
Nadzieja.
***
Jesteś chwilą mej słabości
Czasem spod nóg wyrwanym
Upadkiem i trzęsieniem
Globalnym ociepleniem
Aż dech zapierasz
Niezgłębiona
Obracasz się w przestworzach
Zmienna i dzika
Ucywilizowana momentami
Głębią oceanów
Twardymi skałami
Pochłaniasz i zachwycasz
Mrozisz i ogrzewasz
Roztargnioną myślą
Roztaczając iluzję
Błądzę Tobą
Lecz Ty jesteś drogą
Jedynym wskazaniem
Bólem i przetrwaniem
Dokąd zmierzam
W bezdrożu Niebytu
Zaliczam doliny
I sięgam też szczytów
Poznawalna miarowo
Zakryta częściowo
Dajesz wytchnienie
I budzisz zwątpienie
Jak ogarnąć Ciebie mam
Jak brama bez bram
Czy częścią Nieba jesteś
Czy jakimś nieszczęściem
Dokąd tak zmierzamy
Zawrót głowy
Noc i dzień
Niszczysz –
Czy hartujesz mnie
W tym co dobre
Czy w tym co złe
Nienawidzę chyba
A może kocham Cię
***
To już zmierzch
Gdzie jesteś moja Pani
Zbłąkany myślą
Zmrożoną Twym słowem
Powiałaś chłodem
Jak nieproszony się czułem
Wzgardzony
Zbyt natrętny
Odwrócę twarz
Pozwolę nie myśleć
Swojemu sercu
Zostawię Ci miejsce
Na swoje potrzeby
Moją absencją
Milczeniem
Niebytem
Odpowiesz – zawołasz
Jeśli zechcesz
Mojej chwili
Nie narzucam się
Ale jestem
W razie co…
Jak będziesz znudzona
Masz Legiona
Zabawkę sportową
Przytulankę groteskową
Zawsze gotową
By Cię pocieszyć
Zza krat…
I nie przejmuj się
Tym co czuję
Zaprawiony w chłodzie
Może i teraz przetrwam
Twoje zimne słowa
I mrożący głos
Obojętny ton
Ale wiedz o tym
Że i za to dziękuję
Gorąco i czule…
Bo lubię i Twój chłód
Lecz wolę ciepło
***
Zbierałem myśli w przestworzach
Rozproszone szuraniem
Wysłane z pytaniem
I żadna nie jest odpowiedzią
Na którą czekałem
Niewłaściwie myślałem
Szukałem cudu
Nie znalazłem w przestworzach
Wróciłem myślami
Skupiony bez uczuć
Rozproszyłem je pytaniami
Bez odpowiedzi
Zbierałem siłę do życia
Które było absurdem
Spacerować mogłem
Bez sensu wędrując
Po ścieżce oczekiwań
Usiadłem na ławce
Skojarzeń i wspomnień
Nie mając marzeń
Świadomie
Przytomnie skupiony
Spoglądając przed siebie
Rozproszyłem życie
Cierpieniem przeszłości
Ulotna jest radość
Bez wiary miłości
Znudziłem się czekaniem
Na przesłanie
I nic już nie było
Nawet wspomnień
Gdy pojawiła się ona
Bez miłości – zraniona
Rozproszona szukaniem
Na którą czekałem
Jakby była odpowiedzią
Czy tą cudowną…
Mam pełno wiary
I siły do marzeń
***
Proporcje westchnień
Do zjawiska obecnego
Segregator wspomnień
Uaktywniony czasem
Minuty i lata
Godzina za godziną
Czas który minął
Już bez wspomnień
Przeszłych ran
Buduję nowy plan
Zarys możliwości
I wykres jutra
Betonowa aktywność
Teoria względności
Twierdzenie dnia
Wyszukiwarka zdarzeń
Wybór marzeń
Rezerwacja uczuć
Zestawionych w tabeli
Racjonalne proporcje
Moich ewentualności
Skalą ryzyka
Ściśle uwzględniona
Zyski i straty
Przeszłość i dziś
Futurystyczny plan
Ocena faktów
Jest już ona
Rzeczywista aktywna
Nieoceniona –
W tabeli marzeń
Jak wygląda jej wykres
Względem moich dni
Teoretycznie twierdząca
W odpowiedzi
Że mnie uwzględnia
Na wykresie jutra
Jako potencjalny obiekt…
w jakich zależnościach –
Pozyskany czy stracony?
***
Zakodowany rozum
Bez hasła nie działa
Jak klucz do sejfu
Zaprogramowany
W uczuciach
Jak login mi znany
Adres IP
Jak zakodowany
Rozrusznika
Potrzebny sercu
I sile tworzenia
Uruchomi uczucia
Gdy hasło wypowiem
,,KAMA’’- ,,KAMCIA’’
Rozum się budzi
I system działa
Zaczynam dzień
Procedura cała
I na wieczór
Czy w noc- gdy
Wylogować się chcę
To muszę wpisać
Uczuciem
Wyłączyć zasilanie
Oprogramowanie
Zostawiając pamięć
Kontrolki aktywnej
A rano móc zadziałać
Włącz ,,KAMA’’- i jest
Wyloguję się hasłem
,,Kama kocham Cię’’
Pogrążając się we śnie
Resetując chwile złe
By ze słowem właściwym
Rozpocząć lepszy dzień
Tak to działa – CUD
Na mój mózg i serce
Aktywowane uczuciem
Za sprawą Twego imienia
***
To jest prosta zależność
Nie Bóg wcielony
Choć tego częścią
Głębią miłości i doświadczeń
Cierpieniem szlifowanym
Uczucie niepojmowalne
Dlatego zdumiewało
A tak odległe od innych
Bo tak unikatowe
W ogniu oczyszczone
Sięgające gwiazd
Więc może i Bog wcielony
Czy święty
Jak błogosławiony
To nie substytut
I inne zastępcze specyfiki
Wyłączony ze świata
Jakby porzucony
Zbliżeniem leczy
Odejściem uśmierca
Porzucony lecz żywy
I nie wystarczy rozumu
By pojmowalnie tłumaczyć
Tę siłę ducha
A człowiek zwyczjny
Wręcz dziwny, przykry
Pozornie nic szczególnego
Gdy nie znasz tajemnic
Potęgi duszy umęczonego
Nie próbuj tego
By dodać mu ran-
On przetrwa
A oprawcy sumienia
To zabójcy dusz
Umierający w pragnieniach
Niezaspokojenie
Tego nikt nie zastąpi
Prosta zależność
Błogosławieństwo dla życzliwych
A dla fałszywych-
Przekleństwo!
***
Gremium krytyków
Potępiających ubytki
Własnego kunsztu Tworem sumień
Ciążących od wieków
Beztalenciom zlęknionym…
W świetle jupiterów obnażonych zjaw
Oskarżających tak
Swoim winy poczuciem!
Wynajdują błędy-
Własne
Które są rażące
Dla ich wspomnień
Walczą ułomni
Oskarżyciele
Na swoim gremium
Wad i pomyłek…
I nic tam po mnie
Zbyt jasny słowem
Poraziłem sumienia
I syczą krytycznie
Swoje braki-
Niedoskonałości…
I nic tam dla mnie
Z potrzeb poznawania
Własnych słabości
Wzbudzanych sumieniem
Niekrytycznym
A rozumną korektą
Istotnych wątpliwości
Na swojej drodze-
Ku prawdzie…
***
Naklejone etykietki
Podkreślają racje
Ważność nieważności
Pozory słuszności
Odejdź precz
I wróć ponownie
Bliższe- ludzkie
Prostoduszne
Zrozumialsze, jasne
Już przejrzyste
Bez obłudne…
Etykietki zrzuć!
I przyjaźnią żyj
Naturalny dzień
lżej
Nieformalnie
Bez protokołów
Sztuczności
Milej pojmowane
Serdeczniej
Nieetykietowane
Dusze
Radosne i zdrowsze
Nie rządowe
Uczciwe myśli
Same zbliżają
Do konsensusu…
Istotna odsłona
***
I chyba ostatni
spośród moich wierszy
Skończyłem dociekania
Odchodzę
Poezją pobyłem
Nic nie zmieniłem
W tej beznadziejności
Za gęsta matnia bólu
Jak tafla grobowca
Nie do przebicia
Tu światło nie dotrze
Choć coś słyszałem
Jak zza murów, skał
Ten poryw serca
Wołałem jak mogłem
Zostanie żal
Nadzieja odległa
Nic do mnie nie dotrze
Tu nie ma już życia
Tu się umiera
I tak już jest dobrze
Ucichło serce
Nadzieją poruszone
Nie mogłem
wszystko przygniecione
Głazem swoich wspomnień
I realiami obecnymi
Bez przyszłości
Umarła miłość
Bezpowrotnie…
Żyje tylko echo
Betonowych wspomnień.
…Aż do zmartwychwstania
Siły ducha nowego
Coś trwałego
Niewzruszonego
Bardziej niż ten głaz
By była miłość
Nieśmiertelna…
***
Pulsowało złowieszczo
Gardłowe ciśnienie
Zgęstniał oddech
W żołądku ścisnęło
Zbliżał się mrok
Z wytężonym wzrokiem
Nasłuchując ciemności
Skupienie
Podnosząc spojrzenie
Bojową decyją
Przenikając wskroś
Zła się lękając
Lecz nie ustępując
Trwając
Dostrzegłem to
To nie było zło
Mroczna aura
Groza wisząca w myślach
Wola walki w obronie
Z zagrożeniem
Które zbliżało się ku mnie
Zaparłem stopy o ziemię
Twardy grunt
I pojąłem niepokój
Głęboki oddech
W całkowitym mroku
Uświadomił mi zagrożenie
Podniecony śmiercią
Jak panną młodą
W noc zagubienia
Zaciśnięte dłonie
W gotowości
W amoku pewności
Potrzebie nieustępliwości
Pokonać zwątpienie
Tym krokiem odwagi
Uderzyć w nieznane
I ujrzeć złowieszczy cel
Pokonałem zrozumieniem
Tam byłem – ja sam.
***
Pomyślę wierszem
Niestandartowo Odważniej-nietuzinkowo
Przetarcie szlaku
Szarych komórek
Zawsze pod górę
Ku źródłom
Własnych inspiracji
Albo rzucając się w nurt
Rozważań
Płynąc wersami
Wyłamując się marazmom
I konwenansom
Limeryków i prozy
Jak bardziej nowy…
Świeższy-
Powracam do nawyków
Logicznych zjawisk
Rozszyfrowanych
Odważniej
Wykraczając przenośnią
Tworzenia abstrakcji
Rozbudową
Wyrwany z ograniczeń
Czasoprzestrzeni
Starych nas…