Szanowna Pani Magdo
Może zacznę od tego, że wreszcie udało mi się osiąść w celi jednoosobowej.
Nie wiem na jak długo, ale mam nadzieję, że przynajmniej na jakiś dłuższy czas, co pozwoli mi wkręcić się na dobre w praktykę. Nawet nie wyobraża pani sobie, jak bardzo się cieszę. Upajam się ciszą, spokojem i samotnością, w sensie prywatności. Wracam znów do siebie, bo będąc sam jestem z dala od problemów innych ludzi, od ich humorów, rozterek, szyderstwa, agresji, intryg, nietolerancji, gadulstwa, itp. rzeczy, czym byłem bombardowany od dłuższego czasu, a co zaśmiecało mi mój umysł, który pragnął ciszy, spokoju i oczyszczenia. Teraz w tych warunkach mogę skupić się na sobie, usłyszeć wewnętrzny głos eksplorując go jak badacz kosmosu w poszukiwaniu obcej cywilizacji.
Nie muszę już skupiać swej uwagi na tym, co dla mnie nieistotne, głupie i błahe, co mnie nie dotyczy, na co nie mam wpływu.
Zaskakujące z tej perspektywy jest to, jak ogromną presję mogą wywierać na człowieka inni ludzie i jak bardzo mogą mieć schorowane głowy.
Wspominała pani do mnie o tym, że brak mi przekonania w praktyce, z czym się z panią zgadzam, ale jak mam mieć przekonanie, konsekwencję w takim stanie i w takich warunkach, gdzie wokoło sztorm i burza i wszystko się wali i nie ma już żadnej nadziei, że to się zmieni i zaświeci słońce.
I właśnie w tym momencie, gdy sobie to przypomniałem, otworzyłem książkę pt. „Rozświetlanie ciszy – Mowy Mistrza Szeng-Jena z odosobnień czan”, a nastąpiło to zupełnie przypadkowo, gdy kartkowałem wszystkie książki w poszukiwaniu czegoś, jakby nie wiadomo czego, a gdzie moją uwagę przykuł oto taki tekst, cyt: „Pokonując jakąś górę czasem napotykamy stromą grań. Kiedy indziej wchodzimy na płaskowyż i marsz nie nastręcza żadnych trudności. Mądry alpinista nie zwraca szczególnej uwagi na te różnice. Zarówno stroma grań, jak i płaskowyż znajdują się na dużej wysokości. Podobnie jest z praktyką, czasem warunki są pomyślne, kiedy indziej trudne. Jeśli znajdziecie się w dobrym miejscu nie cieszcie się zbytnio, za chwilę może się wyłonić bardziej strome zbocze. Z drugiej strony jeśli doświadczacie trudności – nie zniechęcajcie się – zbocze wkrótce złagodnieje”. I tak to jest, raz lepiej, raz gorzej, a ja powinienem być w tym giętki jak trzcina na wietrze stosownie do podmuchu wiatru. Trzeba oczywiście brać pod uwagę to, że warunki mogą być takie, że nie będzie można wejść, że trzeba będzie poczekać, aż przeminą albo wybrać inną drogę i zawrócić. Najważniejsze jest to, żeby nie rezygnować i próbować do końca, aż się uda wejść.
Złe warunki przeminęły i nie zniechęciły mnie. Znów jestem, wytrwałem i mogę dalej iść swą drogą mądrzejszy o pewne przeżycia i doświadczenia i silniejszy o zmagania z otoczeniem.
Okres nie medytacji nasilił we mnie chęć medytowania, to tak jakbym wracał z dalekiej podroży pełen wspomnień o jej trudach do swego przytulnego domu, w którym jest bezpiecznie, miło i można wypocząć, a sama medytacja jest wówczas świeża i przychodzi bez trudu, a wszelkie myśli przepływają swobodnie bez natarczywości pozostawiając miejsce na refleksje nad całością obrazu.
Zaczynam również naukę języka angielskiego.
Spotykam się tu na widzeniach z moim ojcem. Nasze relacje zaczynają się układać.
Koniec mojej kary jest już bliski. Myślami jestem już poza murem. Zastanawiam się jak to będzie.
Bardzo proszę o list od pani do mnie
Z poważaniem Dariusz
Dopisek na marginesie
Swoją drogą połaziłbym po górach 🙂