Witam Panią, Pani Magdo!
Zacznę może od tego, co zrozumiałem podczas jednej ze swych medytacji, gdy zbliżyłem się do źródła, które wyglądało jak słońce.
Może jest to sprzeczne z tym, że podczas medytacji wszystko co się pojawia, nie jest istotne, a sensem jest osiągnięcie stanu pustki, to jednak nie mogłem przejść obok tego obojętnie, bo było to zbyt silne i pozytywne doznanie. Po nim to pojawiła się właśnie pustka wobec tego słońca, do którego dotarłem przez kilka poziomów nie wiem czego, przywitało mnie z ogromną wdzięcznością, że byłem tak wytrwały, aby doń dotrzeć, nie oglądając się na nic innego po drodze. Moja wdzięczność za to przyjęcie została również przeze mnie słońcu wyrażona. Po tym przywitaniu (spotkaniu) poczułem ulgę i spokój, a światło tegoż słońca wypełniło mnie całkowicie tak, jakbym stał się jednym z tym słońcem. Niczego mi nie brakowało i niczego nie było mi trzeba. Mój umysł (moje widzenie) przeskoczyło na inny pułap, jak gdybym wiedział wszystko i był w stanie pojąć to, co jest do pojęcia. Nie czułem lęku i czułem się, jak gdyby wszechobecnie wypełniając przestrzeń z prędkością światła. Towarzyszyło mi uczucie godności. W pewnej chwili utknąłem, zawisłem nad słońcem i otaczając go przestrzenią. Doznałem wówczas swego rodzaju dwoistości, a przestrzeń zaczęła odciągać mnie od słońca, jak gdyby nakazując mi wracać skąd przybyłem. Wówczas zrozumiałem, że od słońca odciąga mnie to, co przyziemne i w czym wyrosłem i z czego się wywodzę. To też było bardzo silne i negatywne oraz puste. Wolałem być przy słońcu, ale przestrzeń zholowała mnie z powrotem, bo z racji tego, że byłem jej tworem, musiałem spełniać jej potrzeby, które były puste i nijakie, co też uzmysłowiło mi, że muszę się uwolnić od przestrzeni, od tego, czego ona ode mnie wymaga, wpędzając mnie w nieustanne uwikłanie, co też powoduje uzależnienie i cierpienie. Słońce zaś było inne, było pełne, jasne, dobre i zrozumiałe, a ja byłem jego częścią. Słońce dawało mi radość, spokój, poczucie mądrości i godności i obdarzało mnie nieograniczoną energią, którą wykorzystywałem na eksplorację przestrzeni.
Słońce było mi wdzięczne, a ja byłem wdzięczny słońcu, co rodziło pełnię. Świat, w którym obecnie żyję, jest wobec słońca pusty. Świat ten nie chce obdarzyć mnie tym, co słońce, a nawet wręcz przeciwnie, zabiera mi to, co mam od słońca i karmi mnie pustką przestrzeni. Nie czuję się częścią tego świata. To iluzoryczne, nietrwałe i ograniczone miejsce. To tylko moje fizyczne ciało warunkuje i trzyma mój byt w tym świecie, zaś moja energia uwięziona w fizycznym ciele, chciałaby powrócić do swego źródła, od którego została kiedyś odłączona.
To doświadczenie zdaje się oddzielać mnie od mojego dotychczasowego, a przecież od życia nie ucieknę, póki się nie skończy naturalnie. Mógłbym wybrać koncepcję Wokulskiego, ale nie byłoby to naturalne. Wszak życie nie jest tylko cierpieniem, a są w nim również chwile, które przynoszą szczęście i radość. Dlaczego więc życie i w takich chwilach ma być złudne, ulotne i puste. Z powodu nietrwałości życia, deficytu wywołanego ciągłym pragnieniem wiecznego dobrostanu. Tak może być, ale to i tak nie może przekreślać życia, bo w takim razie straciłoby sens, byłoby puste i bezwartościowe i z chwilą narodzin najlepiej byłoby po prostu umrzeć.
Trzeba raczej brać życie takim, jakie jest, korzystać z niego „carpe diem” i wypełnić je „non omnis moriar” – czerpać z życia pozytywną energię i dawać życiu pozytywną energię, co będzie rodzić pełnię tak jak w przypadku słońca, bo życie to słońce a tylko forma życia jest pustką, przejawem (środkiem), którym zmierza się do – no właśnie do czego, do jakiego celu?
Ps. Dziękuję bardzo za kalendarze. Jeden dałem swemu ojcu. Darek