Spowiedź prawdopodobnego Europejczyka

Stoicyzm vs buddyzm. Gdzie się spotykają​?

Załóżmy, że w którymś ze współczesnych tak zwanych cywilizowanych krajów, na przykład w Polsce, jakimś niezwykłym zrządzeniem losu pojawia się skończony stoik, czyli tak zwany mędrzec stoicki. Załóżmy, że ów człowiek, ta istota, rozgląda się dookoła jakby ze zdziwieniem i zadumą. A spotkany przez nas dokonuje spisanej poniżej spowiedzi.

Nazwałem ją spowiedzią prawdopodobnego Europejczyka. Uważam bowiem, że taka konsekwentnie stoicka postawa jest wpisana w rdzeń naszej duchowej tradycji i zawsze, w ten, czy inny sposób może wypłynąć. Spisałem ją celowo w sposób kontrowersyjny i przejaskrawiony. Ta spowiedź ma wzbudzać emocje. Jakie wzbudza w was? Dlaczego? Czy tak rzeczywiście wypowiadałby się współczesny stoik?

Niczego nie dotykam i nic nie może mnie dotknąć. Nawet sam siebie nie dotykam i przez samego siebie nie mogę zostać dotknięty. Nie może dotknąć mnie żaden człowiek, ani ja żadnego człowieka nie dotykam. Pozostaję nieporuszony przez przedmioty, wydarzenia, sytuacje, rzeczy przeszłe oraz przyszłe. Pozostaję daleko, poza tym wszystkim – nie jestem ani dzisiaj, ani w odległej przeszłości, ani w dalekiej przyszłości. Jestem daleko, ale jednocześnie jakby bardzo blisko.

Pozostaję nieporuszony, co oznacza właśnie, że nic nie jest mnie w stanie poruszyć, ani przesunąć. Cokolwiek się pojawia, chcąc niejako mnie tym pojawieniem się gdzieś przesunąć, nie odnosi żadnego skutku. Następują wprawdzie różne przesunięcia tu i tam, ale ja zawsze pozostaję nieporuszony, poza tymi przesunięciami.

Ludzie emocjonują się tym lub tamtym, to znaczy, że są przez to, czy tamto poruszani. Ale nie ja. Patrzę na rzeczy, które przesuwają się zwolna przed moimi oczami. I żadnej z nich nie dotykam. Przesuwają się, a potem znikają. Niektóre zostają na dłużej, zatrzymują się, jakby zachęcając mnie, żebym po nie sięgnął i żeby one mogły sięgnąć po mnie. Ale to niczego nie zmienia. Bo czasu też nie dotykam.

Czas przepływa, ale też jakby nie przepływał, jakby go nie było. Nie zauważam czasu. Nie zdziwiłbym się, gdyby nagle przestał płynąć. Mógłbym nagle przestać istnieć, albo mógłbym istnieć wiecznie, tu lub gdzie indziej, taki bądź inny. To mi nie robi zupełnie żadnej różnicy.

Wolę nie wiedzieć kim jestem, ani czego chcę. Nie chcę niczego na ten temat wiedzieć. Gdybym wiedział, czego chcę musiałbym podjąć różne starania, musiał bym biec w te i we w te, jak wszyscy dookoła. Ale po co właściwie? Gonić za czymś albo nie gonić – czy to nie na jedno wychodzi? To jest moja maksyma, która jest przekleństwem oraz zbawieniem. A więc tym samym.

Mam żonę, która jest moją żoną, ale równie dobrze mogłaby nią nie być. Gdybym się obudził któregoś dnia i nie byłoby mojej żony, nawet bym się nie zdziwił. Nie rozpaczałbym, nic z tych rzeczy. Po prostu żyłoby się dalej. Moja żona oczywiście by rozpaczała, gdyby mi się coś przytrafiło. Ale gdyby jej się coś przytrafiło, ja bym nie rozpaczał. Ona o tym wie, ale jej to nie przeszkadza. Potrzebuje mnie, żeby sama mieć powód do rozpaczania. Rozpacz jest w zasadzie sensem ludzkiego życia.

Uważam, że rozumiem wszystko. Im mniej się angażuję, im bardziej stoję z boku, tym lepiej wszystko przenikam. Wszystko dzieje się w sposób prosty i niemal mechaniczny. Ludzie nie widzą tego, bo mają te swoje potrzeby, oczekiwania, pragnienia, aspiracje, emocje, wartości, priorytety i tak dalej. Nie rozumem po co im to wszystko. Tego jednego nie rozumiem. Ludzkiego obłędu. Można zawsze stanąć z boku, spokojnie i bez emocji. Rzeczy przesuwają się nagie. I ja stoję nagi. I wszystko jest proste i oczywiste.

Mam także dzieci, które są moimi dziećmi, ale równie dobrze mógłbym ich nie mieć. Gdybym się obudził któregoś dnia i nie byłoby moich dzieci nawet bym się nie zdziwił. Nie rozpaczałbym oraz nie rozdzierał tak zwanych szat. Dzieci przychodzą do nas, odwiedzają nas, są podróżą – a potem odchodzą. To naturalny odwieczny proces. Kto krzyczy: „och moje, moje dziecko to, czy tamto” ten jest obłąkany i płaczę nad nim oraz lituję się nad nim. Jest we mnie wiele litości. Albowiem żyję w świecie obłąkanych.

Moja żona nie wie, że nie rozpaczałbym, gdyby coś przytrafiło się naszym dzieciom. Ona by rozpaczała, a nawet postradałaby tak zwane zmysły. Ja nie drgnąłbym nawet. Ona uznałaby, że to jest nieludzkie – znienawidziłaby mnie prawdopodobnie. A ja uważam, że niewzruszoność jest w takich sytuacjach przejawem najwyższego szacunku. Ktoś przychodzi i odchodzi – okaż szacunek dla jego drogi. Rozpacz jest skrajnym przejawem braku szacunku. Ale kto dzisiaj tak myśli?

Wszyscy dookoła mnie rozpaczają, trwożą się, troskają, żywią nadzieje oraz aspiracje, pozwalają targać się pragnieniami, odczuwają rozmaite przemożne potrzeby – są po prostu we władzy żywiołów. Współczuję im każdego dnia. Stoję z boku i nic nie jest mnie w stanie poruszyć. Bo niczego nie dotykam. Nie jestem człowiekiem. Jestem czymś innym. Nawet nie wiem, co to jest. Ale dlaczego miałbym wiedzieć czym dokładnie jestem? Wiedza oraz nazywanie rzeczy są kolejnym obłędem ludzi. Ja jestem od tego wolny.

Mam także przyjaciół, którzy są moimi przyjaciółmi, ale równie dobrze mógłbym ich nie mieć jako moich przyjaciół. Oni mogliby być czyimiś innymi przyjaciółmi, tak jak ja mógłbym być czyimś innym przyjacielem. Moi przyjaciele chcieli by oczywiście być dla mnie jedyni oraz wyjątkowi. Natomiast dla mnie nikt, ani nic i nigdy nie jest jedyne, ani wyjątkowe. Uważam pragnienie wyjątkowości dla siebie za jedną z najgorszych chorób i wykroczeń. Wzbraniam się przed tym każdego dnia.

Wyjątkowość i jedyność przyświeca człowiekowi jak gwiazda. Ja się przed tym wzbraniam, jak przed potwornością. Albowiem na świecie jest tylko jedna jedyna oraz wyjątkowa rzecz i jest nią sam świat. Na świecie nie ma niczego poza światem. Nie ma więc żadnego człowieka, drzewa, czy kamienia. Jest tylko świat. W każdym miejscu jest tylko świat, który się toczy i przetacza, a pragnienie wyjątkowości dla siebie jest zawsze wykroczeniem przeciw temu światu.

Ludzie wyłącznie i bez przerwy zajmują się sprzeciwem wobec świata. Nieustannie i bez przerwy wyrażają swoje niezadowolenie z tego lub tamtego zdarzenia. Nawet jeśli zaś wyrażają z jakiegoś zdarzenia zadowolenie to tylko w ten sposób, że jest to ulga, iż wydarzyło się to, a nie coś innego, czego by sobie nie życzyli, a co mogło się zdarzyć, choć się nie zdarzyło. Tak więc ich tak zwana radość oraz ukontentowanie są zawsze wyłącznie formą sprzeciwu wobec tego, co się nie wydarzyło, choć mogło się wydarzyć.

Jestem zadowolony z wszystkiego, co się dzieje, z wszystkiego, co mi się przydarza. Ale byłbym zadowolony także, gdyby przydarzyło mi się coś innego, albo gdyby to czy tamto mnie ominęło. Wszystko przyjmuję takim, jakie jest, jako odwiecznie toczące się w sobie tylko znanym kierunku.

Na każdym kroku słyszę o różnych zobowiązaniach i powinnościach, które mają ludzie względem siebie, względem społeczeństwa, państwa, przyrody, jakiegoś boga, czegoś jeszcze. Codziennie rano budzę się i od razu zewsząd słyszę te zobowiązania. Że ja tutaj i dzisiaj powinienem to i tamto. Wszyscy nieustannie przypominają mi o moich zobowiązaniach.

Tymczasem ja, moja istota, mój demon, nie mamy żadnych zobowiązań, ani w stosunku do siebie, ani w stosunku do nikogo i niczego innego. Moim obowiązkiem jest żyć? Nie powinienem podnosić na siebie ręki? Akurat. W każdej chwili mogę sobie odebrać życie, nawet powodowany kaprysem. Moje życie jest czymś przypadkowym i równie dobrze mogłoby go nie być. Nie zdziwiłbym się, gdyby jutro odechciało mi się żyć i gdybym zdecydował się zabić.

Powiadam wam: każdego dnia rano, wstając, zwołuję niejako swój własny wewnętrzny parlament i decyduję co dalej, jak żyć, które tak zwane zobowiązania podjąć, a które nie podjąć. Naprawdę nic nie jest konieczne. Można żyć, albo nie żyć, robić to lub tamto. Wszystko jest po prostu powietrzem.

Mam tak zwany dobytek, samochód, dom, kawałek ziemi, sporo książek, płyt, świeżo wyremontowaną kuchnię. Ale równie dobrze mógłbym nie mieć żadnej z tych rzeczy. Nie zdziwiłbym się, gdyby jutro rano wszystkie te rzeczy nagle znikły. Mógłbym równie dobrze coś mieć, jak i nie mieć. To mi nie robi różnicy.

Mam sąsiadów, znajomych oraz tak zwaną bliższą i dalszą rodzinę i oni wszyscy sądzą, że ja bym rozpaczał, gdybym utracił to lub tamto. Bo dzisiaj tak się robi – rozpacza się z tego lub tamtego powodu. Gdyby wiedzieli, że ja bym nie rozpaczał po stracie żadnej z rzeczy, że nie rozpaczałbym także gdyby oni odeszli, gdyby odwrócili się ode mnie albo mnie znienawidzili, że na każdy z tych scenariuszy miałbym ten sam lekki uśmiech, na pewno uznali by mnie za nieludzkiego oraz chorego. Współczuliby mi oraz kiwali głowami.

Tymczasem ja, wyrzekając się wszystkiego, pozostając nieporuszony wobec każdej poszczególnej rzeczy, uczestniczę w niezauważonym i ciągłym ruchu kosmosu, który jest jedynym rzeczywistym ruchem i jedyną prawdziwą ekstazą. Mogąc żyć lub nie żyć, być tu lub gdzie indziej, znać tych lub innych ludzi, posiadać to lub tamto, odnajduję w sobie jedną, jedyną i niezmienną rzecz, dla której nie mam dobrej nazwy, ale której nie potrzebuję nazwać, z którą prowadzę cichą nieskończoną rozmowę.

Powiadam wam: ta rozmowa zaczęła się, zanim się narodziłem i trwać będzie po mojej śmierci. Jednak uczestnicząc w niej żyję przed moimi narodzinami i po mojej śmierci. Kto ma siłę się w nią włączyć ten nie będzie już potrzebował ani pragnął niczego innego.

Tak samo ta rozmowa toczy się w każdym z was, na samym dnie duszy. Nie słyszycie jej, ale ona tam jest. I właśnie dlatego, ze względu na nią, okazuję wam bezwzględny szacunek – nie szanuję tego jak żyjecie i co mówicie, nie rozumiem tego i nie obchodzi mnie to, szanuję toczącą się w was, w każdym człowieku, odwieczną rozmowę.

Pytacie więc dlaczego nie będę was krzywdził w ten, czy inny sposób? Ze względu na rozmowę. Bo nie ma różnicy między mną a wami. W każdym z was, na samym dnie, jest to samo. Żyjecie na powierzchni, w zgiełku tak zwanej osobowości. Ale wasza osobowość, każda osobowość, jest prawdziwą klątwą dzisiejszego człowieka. Jesteście niewolnikami waszych osobowości.

Ja, tak jak powiedziałem, nie pozwalam, żeby moja osobowość mnie dotknęła. Każdego dnia śmieję się z niej, śmiej się z siebie. Żyję poza moją osobowością, w cichym dialogu świata. I gdybym miał przeciw wam wykroczyć słowem, bądź czynem, gdybym miał was ogrodzić, zniewolić, zdradzić, naruszyłbym moją rozmowę, naruszyłbym siebie. A tego nigdy nie zrobię. Możecie to przewrotnie nazwać zobowiązaniem. Ale to nie jest zobowiązanie, lecz oddech.

Bibliografia: http://tomaszmazur.edu.pl

Tomasz Mazur