Zacznijmy od początku… przyjąłem schronienie w Buddzie Dharmie i Sandze gdzieś w okolicach 1990 roku, byłem wtedy zafascynowany buddyzmem, ale przede wszystkim poważnie uzależniony od narkotyków i alkoholu.
W 2003 roku udało mi się w końcu zatrzymać to spadanie w otchłań, a może ściślej zostałem zatrzymany przez okoliczności – znalazłem się w więzieniu. Zdałem sobie sprawę, że to jest znakomita okoliczność, aby zacząć trzeźwieć i praktykować buddyzm, o czym przez ten cały kilkunastoletni okres marzyłem.
Na moje szczęście i wygląda na to, że dzięki dość dobrej karmie, znalazłem się w więzieniu, gdzie odbywały się regularne medytacje szkoły Zen. Przez pozostały rok, który został mi do końca ukończenia kary pozbawienia wolności intensywnie praktykowałem. Po opuszczeniu zakładu karnego przez niemalże kolejny rok, również już na wolności, nie mogłem sobie wyobrazić dnia bez zazen. Był to bardzo trudny okres, kiedy musiałem skonfrontować się ze ogromem szkód, które wyrządziłem sobie i mojemu otoczeniu. Nie mogłem znaleźć pracy, nie miałem właściwie żadnego zawodu, żadnej historii, a miałem piętno narkomana i kryminalisty.
Dziś… jestem szczęśliwy i nie praktykuję, ale wciąż uważam się za buddystę. Znalazłem wspaniałą osobę, z którą dzielę życie, realizuję się w naszym związku,mam cudowną córkę ,realizuję się zawodowo, mam wspaniałe hobby.
Niemniej jednak bywam na wykładach nauczycieli, mam przyjaciół z Sanghi, z którymi utrzymuję kontakt, czytam książki buddyjskie. Co więcej, kiedy napotykam na trudności używam metod i nauk Buddy, aby z nimi się uporać. Staram się być świadomym tego, w jaki sposób umysł pracuje.
Kiedy ostatnio miałem trochę problemów ze złością, bez wahania mantrowałem OM MANI PADME HUNG. I oczywiście pomogło. Tak czy inaczej Oświecenie zdaje się -“powiesiłem na razie na kołku”.
Rafał