Hymn życia

Hymn życia

Na głowie dłonie, gdy zmartwień moc.

Trudno spać w nocy, gdy szorstki koc.

Moje trzy Em przeludnia się, a mi wciąż płynie dzień za dniem.

Na cud nie liczę, w przód nie wybiegam.

Co w ręce wpadnie, to chętnie zbieram.

Staram się składać życie do kupy, nogi mam ciężkie jak z betonu słupy.

Kiedy pomyślę, co było a nie ma, to w środku czuję moc przygnębienia.

Lecz żyć się chce, choć drzwi bez klamki, a w chwili złości trudno tłuc szklanki.

Bo ich tu nie ma, prawda jest taka.

Wciąż idą zmiany, lecz krokiem ślimaka.

Czy ich doczekam trudno powiedzieć.

Bo może w końcu przestanę siedzieć.

Ruszę te swoje cztery litery, w ręce pochwycę życiowe stery.

Mijając mielizny i życia rafy, ominę czarne drzwi mojej szafy.

Z której wychodzą życiowe trupy.

Których życie było do dupy.

A gdy już znajdę wyspę swych marzeń, postaram się żyć bez zbędnych wrażeń.

Bo dość mam mielizn i życia raf.

Portów, bez redy płaconych braw.

Przysięgam wszystkim stojącym do koła.

Kończę życiową rolę matoła!!!

 

Cezary Dec