„Jeśli istnieje jakaś religia, która sprostałaby wymaganiom współczesnej nauki, jest nią buddyzm”
ALBERT EINSTEIN
Współczesna psychologia zakłada, że jej korzeni należy szukać w Europie i Ameryce na początku XX wieku. Wydaje mi się, że jest to pogląd błędny, jest kulturowo zawężony i bardzo krótkowzroczny. Systemy psychologiczne, czyli w jednym zdaniu, teorie odnoszące się do umysłu i procesów w nim zachodzących, rozwinęły się dużo wcześniej w większości z wielkich religii Wschodu. Zaczynając studiować i praktykować buddyzm, byłem bardzo zaskoczony, kiedy zacząłem odkrywać, że na podstawowe pytania, które psychologia współczesna stawia od powiedzmy 150 lat, buddyzm szuka odpowiedzi już od tysiącleci. To, co wiemy o naszym świecie, jest minimalnym ułamkiem w stosunku do tego, czego nie wiemy. Jeśli się dobrze zastanowić, mimo wielkich postępów poczynionych przez różne nauki, żyjemy wśród zjawisk, których nie rozumiemy i o których w najmniejszym stopniu nie mamy pojęcia, co mogą znaczyć lub ukrywać. Na wiele z moich pytań uzyskuję odpowiedzi w psychologii buddyzmu, która jasno wykłada zestaw metod pomocnych nie tylko w leczeniu umysłowego cierpienia, ale także w rozwinięciu tak pozytywnych ludzkich zdolności jak współczucie i empatia. Obecnie nastąpiły bardzo pozytywne zmiany, których przykładem jest J.Ś. Dalajlama i Mind and Life Institute, którzy od kilku lat organizują dyskusje pomiędzy naukowcami i buddystami. Buddyści współpracują z uczonymi zajmującymi się analizowaniem funkcjonowania mózgu w oparciu o badania, które dokumentują wpływ różnych metod ćwiczenia umysłu na układ nerwowy. Badania te przynoszą zaskakujące rezultaty. Mamy ogromne szczęście żyć w czasach, kiedy współpraca zachodnich i buddyjskich naukowców stwarza możliwość ulepszenia jakości ludzkiego życia i jest w stanie zaoferować możliwość osiągnięcia naprawdę wysokiego poziomu szczęścia. O czym mówię? Wyobraźmy sobie umysł małego dziecka przechadzającego się z rodzicami po muzeum. Podczas gdy rodzice są pochłonięci ocenianiem i wycenianiem poszczególnych dzieł sztuki, dziecko jedynie widzi. Nie zastanawia się, ile kosztowałoby to, czy tamto dzieło, jak stara jest ta rzeźba albo, czy ten obraz jest lepszy od tamtego. Dziecko w swej niewinności przyjmuje wszystko, co dostrzega. Ten nieskażony punkt widzenia określamy w buddyzmie mianem „naturalnego spokoju”, stanu podobnego do uczucia zupełnego rozluźnienia, jakiego człowiek doświadcza, kiedy wróci z siłowni albo skończy skomplikowane zadanie, wszyscy znamy ten stan, jest nam błogo i przyjemnie i to nie tylko fizycznie, ale również psychicznie, ciało i emocje są w idealnej równowadze, niestety stan ten nie trwa długo. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego nie możemy być na stałe zrelaksowani, pogodni i zadowoleni z siebie samych i otaczającego nas świata? Ano dlatego, iż nasz umysł jest przeładowany niezwykłymi, inteligentnymi, naukowymi, logicznymi i przemyślanymi koncepcjami. Jest ich jednak zbyt wiele i sami już nie wiemy, którą się posłużyć. Bezustannie zachodzą procesy myślowe: płyną myśli o przeszłości, myśli o przyszłości i o chwili obecnej. To prowadzi do rozdrażnienia. Wciąż coś jest nie tak, jak być powinno, stale czegoś nam mało. Bezustannie próbujemy wypełnić tę lukę, doprowadzić rzeczy do porządku, odnaleźć tę odrobinę brakującej przyjemności lub bezpieczeństwa. Nasze nieustanne zaabsorbowanie i ciągłe zmaganie się jest bardzo irytujące, nawet bolesne. W końcu stajemy się rozdrażnieni samym faktem bycia „sobą”. Szarpiemy się na wszystkie strony. Czy jemy, czy śpimy, pracujemy albo bawimy się – cokolwiek byśmy robili – zawsze towarzyszy nam niezadowolenie. Jeśli cieszymy się zadowoleniem, boimy się je utracić, dążymy do jego spotęgowania, albo staramy się je utrzymać. Jeśli cierpimy ból, pragniemy od niego uciec. Bez przerwy doświadczamy niezadowolenia. Wszelkie działania nieustannie niosą ze sobą frustracje lub ból. Miotamy się, – może wymienię mojego starego grata (mam tu na myśli samochód) na nowy, lepszy, droższy, a może wkacje, nowe ciuchy, nienowy, a może jednak tablet, ale ta Gośka to wariatka, nienawidzę Tomka i tych jego głupich żartów, a może siłownia, oj tam, przemyślę to przy drinku. Kto mnie wysłucha? Kto mnie zrozumie? Może się pomodlić, kurcze, może jakaś siła wyższa rozwiąże moje problemy? Pomoże mi znaleźć drogę, jak zwał tak zwał, miotamy się i po prostu nie wiemy, jak rozwiązać nasze problemy. Nie mamy problemów? No to mamy problem. Co za pieprzony świat! A może zostać uduchowioną osobą? Zastanówmy się przez chwilę nad tą myślą, przeciętny człowiek rozumie religię w bardzo uproszczony sposób: jest to przekonanie, swojego rodzaju dogmat, że istnieje jakaś nadludzka istota czy też nadnaturalna energia poza nami, która posiada wielką moc i kontroluje cały wszechświat wraz z zamieszkującymi go istotami. Takie pospolite rozumienie religii jest poglądem teistycznym. Oznacza ono, że zewnętrzna siła lub istota trzyma klawiaturę naszego komputera i programuje nas. Nie posiadamy żadnej władzy ani energii i nie mamy żadnego wyboru. Nie mamy wpływu na to, co nas spotyka, po prostu czekamy na kolejne polecenia, które pojawiają się na ekranie. Niesamowicie frustrujące. Sytuacja taka nie ma miejsca w psychologii i nauce buddyjskiej. W buddyzmie to my trzymamy klawiaturę, jesteśmy swoistymi programistami siebie samych. Tworzymy własne oprogramowanie i wydajemy komendy. W zależności od naszych umiejętności, energii i wiedzy tworzymy to, co chcemy, by pojawiło się na ekranie. Należy pamiętać, że jest to wielka odpowiedzialność za życie własne i innych istot i nie każdemu to odpowiada. Sporo osób woli mieć nad sobą „szefa” i być w pełni kontrolowanym lub przynajmniej częściowo, ale cóż buddyzm nie jest dla wszystkich. Jest sporo innych religii, filozofii, ścieżek rozwoju, z których można skorzystać, lecz pamiętajmy o jednym, oby tylko wyznawały zasadę nie krzywdzenia siebie i żadnej żyjącej istoty. Natomiast wracając do tematu, Budda tak prowadził nauki, abyśmy nauczyli się sami programować. A oto przykład „programu”, dotyczący jednego z rodzajów medytacji. Medytacja ta nie ma obiektu, nie ma celu ani punktu odniesienia. Jest po prostu osobistą decyzją utrzymania smodyscypliny, nie po to, by zadowolić Boga, Buddę, nauczyciela albo siebie samego. Po prostu siada się. I siedzi bez określonego zamiaru, obiektu obserwacji, celu. Bez niczego. Absolutnie niczego. Po prostu się siedzi. Medytacja jest jedynie spoczywaniem i byciem tu i teraz, po prostu. Nikt ani nic Cię do niczego nie zmusza. Niby proste, lecz niestety to tylko pozory. W takim momencie, nasz umysł zaczyna swój taniec, zamiast się uspokoić, ulega coraz większemu rozkojarzeniu. Denerwuje go wszystko: fizyczna niewygoda, hałasy w tle, zapachy, konflikty z ludźmi, wspomnienia, marzenia, zaczynamy sobie zdawać sprawę, jaka ilość bodźców nas otacza, a do tego te galopujące myśli. O co chodzi? Przecież w tej mojej głowie jest większy hałas i szaleństwo niż na imprezie prywatnej po koncercie Black Sabbath w ich złotych czasach – nie, dosyć, muszę przerwać, bo zwariuję – tak zazwyczaj kończą się pierwsze próby medytacji – a tak naprawdę – przebywanie z samym sobą, twarzą w twarz, dla większości jest to bardzo, bardzo trudne. Zadajmy sobie pytanie? KIM JEST TEN, KTÓRY TAK CIĘŻKO ZNOSI SPOTKANIE Z SAMYM SOBĄ? Nasz umysł jest po prostu niewytrenowany, zainstalowane w nim programy są przestarzałe i pełne wirusów, jest pełen śmieci, jaki tego efekt? Nieciekawy. W buddyzmie mamy konkretny, kompleksowy program operacyjny z ogromną ilością podprogramów, które nie rozwiążą naszych problemów, nie podejmą za nas decyzji, ale niesamowicie pomogą nam uprościć nasze życie i pozwolą nam przejąć kontrolę nad coraz większymi obszarami naszego umysłu. Brzmi interesująco? Mało tego, wszystko za darmo, wszystkie programy, techniki, systemy za free i każdy z nas ma do tego dostęp, tu i teraz, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Niewytrenowany umysł nie myśli, po prostu nawykowo reaguje na to, co się wydarza. Szuka wciąż nowych rozwiązań i dróg rozwoju. Ostatnimi czasy, weźmy przykład, ogromną popularność zuskuje inteligencja emocjonalna EQ, szczególnie zyskuje na znaczeniu w świecie biznesu. A czym się zajmuje? Spójrzmy oto inteligencja emocjonalna w pigułce:
SAMOŚWIADOMOŚĆ – czyli wiedza o swoich stanach emocjonalnych,
ADEKWATNA SAMOOCENA – świadomość swoich ograniczeń, możliwości, doświadczanie własnych emocji, stanów, niezależnie od sądów innych.
SAMOKONTROLA – panowanie nad emocjami, nieuleganie impulsom. Jednym słowem, pozwala zarządzać własnymi emocjami i odczytywać je u innych.
Buddyzm uczy tego od ponad 2500 lat.
To niesamowite, jak współczesna psychologia czerpie wiedzę z nauk głoszonych od ponad 2500 lat. Każda osoba praktykująca buddyzm po przeczytaniu powyższej informacji dotyczącej inteligencji emocjonalnej uśmiechnie się i pomyśli, super, ale ja o tym wiem i już od jakiegoś czasu nad tym pracuję, wiem, że doświadczenie nas samych i świata w jakim żyjemy, jest tylko projekcją naszego umysłu, ba, co więcej – jestem w stanie zmienić własny umysł. Obserwując swoje stany emocjonalne i pracując z nimi, możemy sprawić, by neurony w naszym mózgu zmieniły swój sposób funkcjonowania. Ale praktykujący buddyści to wiedzą, co natomiast z osobami, które nie miały nigdy styczności z filozofią i psychologią Buddy? Zacznijmy od tego, że wszystko zaczyna się w umyśle. Nasze życie składa się ze splotu różnych, czasem dziwnych, śmiesznych, dramatycznych sytuacji. Jeżeli będziemy pamiętać, że każda z nich może być dla nas niezwykle ważną lekcją, to od tego momentu zaczniemy pracę nad sobą. Pamiętajmy o tym, iż mamy bardzo niewielki wpływ na wszystkie sytuacje pojawiające się w naszym życiu. Możemy za to mieć pełną kontrolę nad tym, w jaki sposób do nich podejdziemy i jakiego wyboru dokonamy, jakie zachowanie wybierzemy. I pamiętajmy, że wszystko zaczyna się w umyśle. Mam nadzieję, że wszyscy czytający mnie, pamiętają, że aktualnie i nadal przebywam w miejscu odosobnienia, mam nadzieję, że znają lub pamiętają moje poprzednie felietony, listy, artykuły, w których przewijało się rozgoryczenie, narzekania na system lub też opisy jakiś tam wciąż zmieniających się emocji. Czuję jak dzięki pogłębianiu wiedzy oraz praktyce rozwija się moja pewność siebie, jak rozwija się we mnie zrozumienie dla uczuć i emocji drugiego człowieka i co najważniejsze – zrozumienie, że wszyscy pragną osiągnąć szczęście i uniknąć cierpienia. Nie chce mi się już narzekać, szkoda mi na to czasu, zauważyłem, że zaczynam umieć kontrolować swoje oczekiwania i w związku z tym zaczynam mieć coraz mniej obaw. To naprawdę działa, to jest niesamowite, jak można śmiać się serdecznie z rzeczy, które kiedyś doprowadzały mnie do stanów skrajnego obniżenia nastroju lub wręcz stanów depresyjnych. Zwróćcie uwagę, jak mnisi buddyjscy są roześmiani, nigdy nie opuszcza ich poczucie humoru. Praktykuję od jedenastu lat, od pięciu lat przebywam w więzieniu, od trzech lat moja praktyka jest bardzo intensywna, ale daje też w zamian bardzo zauważalne dla mnie skutki. Myślę, że przebywając na wolności moja praca z naukami Buddy, nie miałaby takiego progresu, jak podczas pobytu w więzieniu. Moje karmiczne przyczyny doprowadziły mnie do skutków moich działań, których efektem jest pobyt w zakładzie karnym i można by napisać koniec kropka. Buddysta sobie powie, ok jest to trudna przeszkoda, ale już się stała i trzeba ją wykorzystać w celu własnego rozwoju, u mnie teorię nauk Buddy udaje mi się przekształcić w praktyczne działania. Wszyscy musimy pamiętać, że żyjemy we współzależnym świecie. Jeśli chcemy poprawić warunki swojego życia, musimy polegać na innych. Nie możemy żyć w izolacji. Sami sobie nie poradzimy w życiu. Bez tego rodzaju współzależności nie mielibyśmy, co jeść, gdzie mieszkać i gdzie pracować. Kiedy teraz patrzę na swoje relacje ze światem i na swoje życie, zaczynam rozumieć siebie, to czego oczekuję, czego pragnę uniknąć, zaczynam rozumieć prawdę o własnej naturze. A to z kolei eliminuje poczucie samotności i niskiej samooceny. Każdy z nas ma te same lęki, pragnienia, cele. Nie znaczy to, iż wcześniej tego nie miałem, oczywiście, że to wszystko w sobie posiadałem, jak każdy z nas, u mnie natomiast wystąpił taki splot przyczyn, który jakby zmusił mnie do pójścia tą, a nie inną drogą, nie pozostawiono mi żadnego wyboru, dostałem wszystko wyłożone na tacy, muszę mieć naprawdę dobre karmiczne przyczyny, które tak wszystko ułożyły, iż wszedłem na drogę Buddy, lecz nie czas i miejsce na szczegóły, choć oczywiście wrócę do nich, ponieważ są bardzo pouczające. Nie ma przypadku, musiałem to sobie wcześniej wypracować, tak dobre, jak i złe skutki moich wcześniejszych działań. Naprawdę popularny zwrot „taka karma” jest bardzo prawdziwy, szkoda tylko, jak bardzo niewiele osób wie, jak ta karma działa. Większość z naszych działań wynika z niewiedzy, jeżeli jesteśmy uważni i traktujemy innych ludzi tak, jakbyśmy chcieli, by oni traktowali nas, nasze szanse na przeżywanie dobrych emocji bardzo się zwiększają. Pamiętajmy, że każda osoba doświadcza tych samych nadziei i lęków, co my. Rezultat takiego podejścia jest jak rwąca rzeka. Jeżeli potrafimy wpłynąć na nastawienie czy punkt widzenia jednego tylko człowieka, będzie on potrafił przekazać efekty tej zmiany kolejnemu człowiekowi. Ta reakcja łańcuchowa nie ma końca. Kończąc, dla mnie psychologia buddyjska to przewodnik, który wskazuje, jak ulepszyć wędrówkę przez życie na spotkanie własnego umysłu, a później rozpocznie się prawdziwa podróż. Powyższe rozmyślania mogą wydawać się odrobinę wyrwane z kontekstu i mogą sprawiać wrażenie jakby większej całości, co jest prawdą. Jest to część jednego z rozdziałów przygotowywanej przeze mnie książki o roboczym tytule „Moje rozmowy z Buddą”. Mam nadzieję, iż pomoże ona wielu osobom, po prostu zmienić swoje życie przez zmianę siebie. Co do reszty, każdy musi przebyć drogę sam. Święte nauki, filozofie, mistrzowie, psychologie, mądre księgi są tylko programami, które są dla nas przydatne i pozwalają oszczędzić siły i czas. Nic nigdy nie zdarza się przypadkiem, odkrywajmy siebie, porządkujmy swoje życie, marzenia, cele i następnie pamiętajmy, że ostatni fragment drogi, z którego zobaczymy cały świat, trzeba przejść samotnie i na piechotę. I nie jest to wcale taka strasznie ciężka praca, jak twierdzą co poniektórzy nauczyciele czy guru, wszystko zależy tylko od nas i nastawienia naszego umysłu. No to do zobaczenia na szlaku. Pozdrawiam wszystkich.
Kontakt: Janusz Bazan
Zakład Karny Nr 2 we Wrocławiu
ul. Fiołkowa 38
53-239 Wrocław
e-mail: [email protected]
lub poprzez stowarzyszenie „Przebudzeni”