Zawsze mam kłopot z rozpoczęciem listu

Pani Magdo

Zawsze mam kłopot z rozpoczęciem listu. Tak jest z pisaniem i rozmową, później jakoś to płynie. Dość długo zwlekałem z pisaniem, niekoniecznie z lenistwa, raczej z wolną analizą swoich myśli. Dość długo schodzi mi na przetwarzaniu danych. Potrzebuję czasu i chwili skupienia, ażeby cokolwiek napisać. Obecnie obserwuję swoje stany lękowe. Jak wpływają na moje kontakty z ludźmi. Zauważyłem, że moja postawa obronna wobec ludzi była mylna i nieuzasadniona. Ludzie, których uważałem za wrogo nastawionych do mojej osoby, okazali się nie zwracać na mnie uwagi. To, że zachowują się inaczej niż ja i nie podzielają moich poglądów, wcale nie oznacza, że muszą mi zagrażać. Przechodzę koło nich bez jakichkolwiek lęków. Rozmowy z Panią przez telefon bardzo mi w tym pomogły. Skupiłem się na swoich odczuciach, które powodowały ten stan lękowy i za Pani radą zobaczyłem, że to działa, że ich obecność mnie nie irytuje i też nie zauważyłem, ażeby moja osoba ich irytowała, raczej jestem im obojętny. Bez Pani pomocy na pewno bym się z tym jeszcze męczył. Co do moich innych stanów lękowych, takich jak: brak ochoty do robienia czegokolwiek, stany apatii, melancholii, tęsknoty, żalu, depresji, agresji, są mi bardzo dobrze znane, jeżeli pojawiają się, są to najczęściej- stan tęsknoty, czasem irytacji na samego siebie, reszta się nie pojawia. Co nie znaczy, że znika. Rodzimy się z instynktami samozachowawczymi – jednym z nich jest strach. Strach przed śmiercią, strach przed upadkiem. Strach pobudzał ludzi do działania i przetrwania. Wyzwalał zgromadzone w nich pokłady energii, zasada atakuj lub uciekaj sprawdzała się i sprawdza do dzisiaj. Przez wieki człowiek rozwinął się i poszerzył swój światopogląd. Tworząc jednostkę coraz bardziej rozwiniętą. Ale natury nie da się zmienić, rodzimy się ze zwierzęcymi potrzebami a pierwsza przyjemność po urodzeniu to chęć zaspokojenia głodu. Ale strach jest już w nas i towarzyszy nam przez całe nasze życie, jest alarmem, wspomagaczem i przekleństwem. Ucząc się chodzić, upadamy i wstajemy, nieświadomi tego, że będzie to nam towarzyszyć przez całe nasze życie.
Ja kroczyłem przez swoje dotychczasowe życie jak lunatyk we śnie. W tym śnie potykałem się o różne przedmioty, raniąc się i upadając, wstając i znowu upadając i tak wielokrotnie przez całe swoje życie nieodzownie towarzyszył mi strach. Będąc dzieckiem, bałem się, nie wiedząc czego, ale to uczucie często było przy mnie, szczególnie gdy byłem sam. Gdy byłem nastolatkiem, bałem się bać, ale to powodowało, że bałem się jeszcze bardziej. Zaczynałem tworzyć zapory i mury, odgradzałem się coraz bardziej od ludzi i świata. W tym okresie zacząłem przygodę z alkoholem, a potem z narkotykami. Gdy stałem się dorosłym, leki miały już kontrolę nade mną. Kontrolowałem wszystko, wszystko co robiłem musiało być perfekcyjne. To strasznie mnie męczyło, cały czas byłem spięty, podirytowany i zaczynałem mieć siebie dość, ciągle nie byłem z siebie zadowolony, karałem się i wyzywałem od durni i nieudaczników. Nienawidziłem ludzi za to, że spełniałem ich oczekiwania, siebie za to, że nie umiałem powiedzieć-nie, strach mi na to nie pozwalał. Bałem się braku akceptacji, utraty znajomych i kolegów, zawsze musiałem być najlepszy. Nie znosiłem porażek. Kosztowało mnie to masę wysiłku, pomimo że robiłem to dobrze, nie sprawiało mi to żadnej przyjemności, wręcz przeciwnie irytowało. Miałem dość rodziny, znajomych, pracy. Picie było jedyną odskocznią. Po wielu latach takiego życia nie wytrzymałem tempa, poddałem się. Popadłem w destrukcyjny alkoholizm, na początku przynosiło to ulgę, znieczulałem się coraz mocniej, ażeby nic nie czuć. Ostatnie dziesięć lat upłynęło na znieczulaniu, lecz nie były to lata błogiego stanu, lek przestał działać, zamienił się w truciznę, która pomagała przetrwać. W tym czasie moje lęki osiągnęły apogeum piekła. Kto przeszedł przez piekło własnych lęków, może mówić o przebudzeniu. Bałem się nowego, tkwiłem w starym, bojąc się tego porzucić, nie dlatego, że było dobre, ale dlatego, że to znałem. Czasem jednak zdarza się, że dochodzi się do momentu, gdzie nie ma nic do stracenia oprócz własnego życia. Wtedy życie zaczyna nabierać sensu, chęć życia jest silniejsza od strachu.
Moje teraźniejsze życie można porównać do worka puzzli, które muszę poukładać. Wymaga to wiary w to, że mi się uda, uwagi, skupienia, cierpliwości. I tak wygląda każdy mój dzień, każdy tydzień, każdy miesiąc wykonania kawałeczek po kawałku, coraz to większy zarys. Czasem znalezienie i dopasowanie jednego puzzla zajmuje parę dni. Praktyka, praktyka, zrozumienie, wiedza, współczucie. A co ze strachem? Strach jest i będzie, ale nie będzie mną władał, nie będę zdany na jego łaskę, nie będę jego niewolnikiem, nie będzie mną miotał ani robił spustoszenia w mojej głowie. Strach cichy zabójca, znam go, jak własną twarz, jak swój cień, cień, który cię śledzi i nigdy nie odstępuje, ale teraz go znam, znam jego moc, nie jest już w stanie mi zagrozić. Zaakceptowanie samego siebie nie jest łatwe, wymaga odwagi, szczerości wobec siebie, to co zobaczyłem i dowiedziałem o sobie, nie było przyjemne, leczenie jest trudnym i długotrwałym procesem, dodać trzeba bolesnym. Zmienić siebie w sobie, wymaga odrzucenia starego i zastąpienie nowym. Ja już wiem. Wszystko co mnie otacza, jest takie, jakie być powinno. To po prostu jest i to wszystko. Bardzo serdecznie pozdrawiam.

Przemek