Zgodnie z obietnicą piszę do pani parę słów

Pani Magdo.

Zgodnie z obietnicą piszę do pani parę słów. Od naszego ostatniego spotkania minęło 8 miesięcy, przez ten okres wiele się we mnie zmieniło. Zmiany następują powoli, a czasem wydaje mi się, że stoję w miejscu. Przez całe swoje życie szukałem samego siebie. Nigdy nie miałem długotrwałej alternatywy, nie otrzymałem od rodziców silnych podstaw duchowych, moralnych, pozostawiony sam sobie nie ufałem rodzinie, religii, społeczeństwu. Cały czas szukałem osób i ludzi, z którymi mógłbym się porozumieć. Na krótki okres udawało się nawet to realizować, efekty były różne, ale cały czas byłem niezadowolony. Spotykałem wielu ludzi, ale z nikim na dłużej się nie zaprzyjaźniałem. Ogólnie moje relacje z ludźmi były dobre i są do tej pory, ale mam bardzo duży dystans wynikający z braku zaufania. Ostatnie 20 lat mojego życia to nieustanne pasmo złych uczynków, nie rozważam tego w kategorii lepsze, gorsze, po prostu to co robiłem, było złe i przyniosło cierpienie mi, moim bliskim, znajomym i tym, którym dokuczyłem i sprawiłem przykrość, tym wszystkim, których okradałem. Przebywając w tym miejscu zrozumiałem, że pobyt tutaj to nie tylko zwykłe odbywanie zasądzonej kary, to raczej kara mojego całokształtu, a ludzie, z którymi przebywam, to odzwierciedlenie moich złych uczynków. Patrząc na nich i widząc jak rozmawiają, jak się zachowują, widzę bardzo dużo podobieństwa w swoim postępowaniu. Chodzi mi o to, że są oni zwierciadłem moich złych postępków i mojego egoizmu, ograniczenia, moich instynktownych zachowań i dbania tylko o swoje niezdrowe potrzeby. Nie wystarczy o tym wiedzieć, trzeba wyjść poza siebie i zobaczyć siebie, jak te uczynki wpłynęły na moje życie i życie innych. Przede wszystkim branie odpowiedzialności za swoje czyny, stawanie twarzą w twarz z zaistniałym problemem, nie salwując się ucieczką. Ciężko być szczerym z samym sobą, gdy odkrywa się w sobie coraz głębiej schowane uczucia. W moim przypadku to brak reakcji lub bardziej bardzo ograniczona reakcja na uczucia do najbliższych, chodzi mi o moje dzieci syna i córkę, o moją byłą żonę, moją mamę, mojego ojca, którego nie widziałem 20 lat i nie wiem czy w ogóle jeszcze żyje. Ostatnio bardzo często staram się obserwować swoje uczucia, ale niewiele z tego wynika. Gdy czytam książkę lub oglądam dobry film, bardzo się wzruszam, czuję w sobie napływ tak dużego uczucia, że trudno mi się opanować, łzy cisną mi się do oczu, oczywiście poddaję się temu. Z drugiej strony to zupełny brak przywiązania uczuciowego do najbliższych, tak jakbym był całkiem pusty w środku. Nie jest to chyba normalne, gdy nie czuje się tęsknoty, gdy człowiek nie martwi się o swoich bliskich, ja nawet nie czuję takiej potrzeby. Raz w tygodniu dzwonię do mamy i nawet nie wiem, o czym mam z nią rozmawiać. O dzieciach czasem myślę, ale nie wywołuje to żadnej tęsknoty. Podobnie jest z moim ojcem. Dość często myślę, że ze mną jest coś nie w porządku, że mam popsutą głowę. Podobnie jest z ludźmi, mogą być, ale nie muszą, do niedawna byli mi w ogóle niepotrzebni i czułem się dobrze bez ich towarzystwa. Przebywanie z ludźmi na dłuższy czas mnie męczyło, bardzo mnie męczyło siedzenie w więzieniu. Przerażające jest to, jak mogłem sobie wyrządzić taką krzywdę. Dostrzegłem to dopiero, gdy zrobiłem wgląd w siebie, przypuszczam, że to co zrobiłem i czego się dowiedziałem to tylko część tego, co we mnie tkwi, na tę chwilę brak mi większej wiedzy, odpowiednich ludzi, którzy mogliby mi wskazać moje błędy i pokierować dalej i odpowiedniego środowiska. Jest bardzo trudno praktykować samemu, jest więcej niewiadomych, zamków, których nie mogę otworzyć, bo nie mam odpowiednich kluczy, a nawet gdyby te klucze były, to trzeba wybrać i dopasować ten, który będzie pasował, częściej mi się wydaje, że wiem niż faktycznie wiem. A nawet jak wiem, to okazuje się, że to co wiem, ma się nijak do rzeczywistości. I tak sobie praktykuję z tym swoim mózgiem, czasem bardziej z uporem desperata niż zrozumieniem. Nie mam innej alternatywy, po drugie to źle się czuje, gdy nie usiądę sobie i nie pomedytuję. Jest to jeden pozytywny, widoczny nawyk, ale jest też wiele pomniejszych pozytywów mojej praktyki. Dowiedziałem się, że otwartość jest podstawą rozwoju, tylko że zaczyna to u mnie kuleć w praktyce, wszystkiemu jest winne niedowierzanie. Poznaję osobę na początku, obwąchuję ją jak pies z dystansu, potem zaczynam rozmawiać też z dystansem, później ją poznaję też z dystansem, w jakiś sposób ją zaczynam akceptować z dystansem, znam ją, ale też z dystansem. Pomimo że się staram to i tak nie wierzę, jestem jak pies którego, bito. Wyszedłem z mroków swojej jaskini, bo tak mi podpowiada zdrowy rozsądek podpierany praktyką i wiedzą. To przynosi efekty, z dzikusa na dwóch nogach stałem się człowiekiem na dwóch nogach, czyli znacznie lepszą i nowoczesną wersją, bo na człowieczeństwo trzeba sobie zapracować, bycie osobą oświeconą jest wyczynem. Jako człowiek na dwóch nogach zmieniam swoje spostrzeganie świata, ludzie mnie już tak nie męczą, zmniejszyło się moje poczucie strachu, przestałem kontrolować wszystko i wszystkich, co przyniosło mi wielką ulgę. Daję ludziom dużo więcej wolności, staram się nie oceniać, nie obgadywać, nie robię tego, co by było niemiłe dla mnie, rozmawiam spokojnie, staram się rozwiązywać rzeczy na bieżąco. Staram się żyć moralnie, wykonywać pracę starannie. Poprawiło się życie codzienne, lepsze relacje z ludźmi, pomimo tego że brak zaufania pozostał.Strach powodował, że zamykałem się na wszystkich i wszystko, miałem masę warstw, skorup, części się pozbyłem i moje życie stało się lepsze. Mam niekiedy napady lęków, złych emocji, zdarzają się takie stany i trwają po parę dni, jestem przerażony tym, co widzę w swoich myślach, do czego jest zdolny człowiek, ile jest nienawiści, sadystycznej uciechy z dręczenia ofiar. Dlaczego człowiek jest zdolny do tego i co by mógł zrobić drugiemu człowiekowi, gdyby nie pracował nad swoim umysłem. Co by mógł zrobić, gdyby miał tylko instynktowne zachowania i nimi się kierował. Oczywiście sama wiedza i moralność nie wystarczą, jeżeli nie będą podparte praktyką. Tak że widzę w sobie więcej negatywów niż pozytywów. Ale jestem zadowolony z tego, że to widzę i wiem i mam bardzo dużą ochotę na dalszy ciąg mojego rozwoju. Dowiadywanie się o sobie i badanie siebie nie jest ani łatwe, ani przyjemne, tym bardziej że przez tyle lat pielęgnowało się i podlewało raczej te złe nawyki niż te dobre. Łatwiej jest poddać się złu i w nim tkwić niż się przebudzić i zacząć pielęgnować i podlewać te dobre nawyki, wymaga to dużo więcej pracy, pokory, zrozumienia, współczucia. Dlatego ktoś napisał, że człowieczeństwo jest wyczynem. Czasami w tygodniu, gdy jeżdżę do pracy i z niej wracam, nasuwa mi się pewna myśl na bezmyślnym przeżywaniu tego życia, jaką pustkę człowiek wytwarza w swoim życiu. Bo na przykład jeżdżę do tej pracy i wracam,to jest w porządku, ja tu nie mam nic do pracy, od dziecka lubię pracować. Ale bardziej chodzi tutaj o sprawę duchową, z punktu mojej obserwacji to wygląda to tak, chodzę do pracy, praca mi odpowiada, mam z tego pieniążki, które są złem koniecznym i bez nich nie da się funkcjonować, nie da się przeżyć. Mogę zaspokoić swoje potrzeby i to jest oczywiste. Tylko przeraża mnie skupienie się na pracy jako dochodzenia do materialnego dobrostanu. Ludzie coraz więcej pracują, by zaspokoić swoje potrzeby materialne, jedyne co ich cieszy, odrywa od cierpienia, jest nowy zakup jakiegoś sprzętu lub produktu. Tylko że cieszy ich to tylko na chwilę, cały czas brną w tym, bo nie widzą innej alternatywy. Nie twierdzę, że nie należy mieć rzeczy, niektóre są przydatne i ułatwiają życie, ale żeby podporządkowywać własne życie dla tego co się świeci. Pod tym względem mam chyba popsutą głowę. Jeżeli chodzi o kobiety to się ich boję, bo mają bardzo dziwne pomysły, nie mówię, że są złe, po prostu ja takim pomysłom nie umiem sprostać. Większość kobiet jest tak ukształtowana, że chce mieć rodzinę, dzieci, męża, który by o nią dbał, o dom, dzieci, ażeby był dobry w łóżku, najlepiej jak by był abstynentem. No i nie ma w tym nic dziwnego, że każda kobieta chce mieć dom, samochód, rodzinę, psa. No to dlaczego to, co jest tak oczywiste dla większości ludzi, dla mnie jest bardzo dziwne. Ktoś kiedyś powiedział, że gdy wszyscy się zgadzają, to zazwyczaj się mylą. To czyżby jedna osoba miała rację, tu nawet nie chodzi o rację, czy nie chodzi tu o zrozumienie samego siebie, gdzie tkwi przyczyna takiego myślenia, czy wynika z obawy, braku zaufania, wiary, no bo skoro większości się udaje, to znaczy że to działa, tylko czemu nie zadziałało u mnie. Niektórym nie wychodzi za pierwszym razem i próbują ponownie. Ale ja już ponownie nie czułem i nie czuję takiej potrzeby i kto kogo tu oszukuje, społeczeństwo mnie czy ja społeczeństwo i samego siebie, ale jak mogę oszukiwać siebie, skoro tego nie czuję. Więc jak się zachowuje człowiek, który nie jest ze sobą szczery, cały czas się boi, próbuje kontrolować sytuację, ażeby nic mu nie umknęło, ażeby nic nie wyszło, reaguje na każdą zaistniałą sytuację. Jest cały czas zestresowany. Mówi i zachowuje się nad wyraz poprawnie, jest spięty, ale stara się tego nie okazywać, ale to nie trwa długo i w końcu popełnia błąd. Ja po prostu tego nie czuję, czyli krótko mówiąc, jestem odpadem społecznym, gdyż nie spełniam tych wszystkich oczekiwań. Więc skoro nie rodzina, kościół, społeczeństwo, alkohol, narkotyki, to jak żyć.Muszę tu jeszcze nadmienić, że zakład psychiatryczny też nie, bo jestem za normalny i tu pojawia się paradoks, nienormalny, by żyć w społeczeństwie, za bardzo normalny, aby resztę życia spędzić w psychiatryku. I tu pojawia się alternatywa buddyzm. Nauki Buddy są lekarstwem dla mojego wnętrza, dla rozwoju mojego schorowanego mózgu. To dziwne, bo skoro w nic nie wierzę, to czemu uwierzyłem w te nauki, czemu je chłonę, czemu wstaję w nocy i medytuję, czemu jest mi bez tego źle. Skoro uwierzyłem w te nauki i praktyki i widzę, że to działa, to czemu, to czemu nie działa tamto, jest mi obojętne, nie ludzie, ale ich podejście do życia, Może to nie obojętność, bo na co dzień z nimi przebywam, rozmawiam, słucham, ale nie podzielam ich entuzjazmu, ja tego nie czuję. Bardzo pasuje mi porównanie do głodnego ducha z wąskim gardłem i z dużym brzuchem, ale wierzę w to, że gardło stanie się szersze na tyle, ażeby móc napełnić duży pusty brzuch.

Pani Magdo dziękuję za wszystko, życzę dużo zdrowia i pogody ducha.
Przemek