<< powrót do strony: Pytania od (i do) Więźniów
Pytanie p. Artura „Kiedy już wiadomo, że człowiek taki jak ja ma już oświecenie przez Buddę”.
Szanowny Panie Arturze
To jest temat – rzeka, bardzo rozległy „Kiedy już wiadomo, że człowiek taki jak ja ma już oświecenie przez Buddę”. Może też być bardzo złożony i subtelny; chyba nie ma granicy myślenia, na której trzeba by się zatrzymać, żeby oddać mu sprawiedliwość. Można jednak inaczej: spróbować ująć to krótko i prosto. Gdyby zaryzykować taką próbę, powiedziałbym, że wiadomo to wtedy, gdy odpadną już wszystkie, ale to wszystkie, najmniejsze nawet i najlżejsze przywiązania i zaciemnienia naszego serca/umysłu, łącznie z przywiązaniem do oświecenia.
W literaturze wczesnobuddyjskiej, w tzw. Kanonie Palijskim, będącym najwcześniejszym zapisem przekazu Buddy, występuje nie tyle słowo „oświecenie” ile „przebudzenie” (bodhi) i „wyzwolenie” (vimokkha). Od czego według Buddy potrzebujemy wyzwolenia? Od „cierpienia” (dukkha). To z kolei słowo rozumiane jest szeroko, tzn. tak, że obejmuje nie tylko cierpienie wyraźne, tj. ból, nieprzyjemność, lęk itp, ale również cierpienie tła, „bolesność życia”, które zawsze nam towarzyszy, choćby w ukryty, niewyraźny sposób: fundamentalny brak pełnej satysfakcji, całkowitego spełnienia.
Dukkha wiąże się z dwoma innymi charakterystykami naszego istnienia: nietrwałością (anicca) oraz czymś, co w Pali nazywa się anatta, a na co nie ma dobrego tłumaczenia. Oddaje się to jako „nie-ja” czy „brak ja”. W tekstach zazwyczaj występuje w takim kontekście, że wszystko z czym mamy do czynienia; wszystko, co ma dla nas jakikolwiek sens; wszystko, co pojawia się w naszym polu doświadczenia/działania – nigdy nie jest ani „mną samym”, ani „moje” . Wszystko, włącznie z najbardziej wewnętrznymi, intymnymi treściami świadomości, doznaniami, myślami, uczuciami, mniej lub bardziej stałymi cechami; również ciało i jego aktywności, procesy, ruchy, gesty; również odniesienia do innych i relacje, powiązania z innymi; również rzeczy bardziej zewnętrzne jak ubranie i inne „własności” i „posiadłości” – wszystko to nie jest właśnie naszą „własnością” ani „posiadłością” w żaden sposób, na dobre, na stałe, na wyłączność . Wszystko to są przejściowe, zmienne, upływające zjawiska, tymczasowo i konwencjonalnie przypisywane do „nas”: definiujące te fragmenty rzeczywistości, które nazywamy „sobą”.
Jeśli rozwijać dalej tę myśl – ale już odchodząc od prostych ujęć w stronę bardziej „filozoficzną” – chodzi również o to, że każde zjawisko, wszystko, z czym mamy do czynienia, włącznie z nami samymi, nie ma w sobie stałego i niezależnego od „reszty świata” rdzenia, istoty, esencji. Wszystko jest współzależne, współpowiązane, wszystko jest fragmentem większej całości. Całości dynamicznej, płynnej, zmiennej, falującej. Każda „rzecz”, wzięta sama w sobie, sama dla siebie, jest sztucznym zamrożeniem żywej zmienności oraz wycięciem fragmentu żywej tkanki świata. Jest abstrakcyjnym tworem naszej separującej oraz wytwarzającej działalności poznawczej. Tę z kolei napędza potężna wola trwania i budowania, potęgowania siebie, a czemu wszystko inne służy lub zagraża.
Mówiąc krótko i „do bólu”, całe nasze życie boleśnie przepływa nam przez palce jak woda, którą rozpaczliwie próbujemy uchwycić i zatrzymać dla siebie.
To wydzielanie i zatrzymywanie z żywej, płynnej i zmiennej całości, to zawiązujące i przywiązujące chcenie, pragnienie, żądanie osobności i podporządkowania, razem z całą wypływającą stąd nieokiełznaną rzeką pożądań, chceń, gniewu, nienawiści (ale również np. obojętności, również np. zawłaszczającej miłości), Budda nazywał krótko pragnieniem i przywiązaniem i zidentyfikował jako przyczynę naszego cierpienia (dukkha). Jest to pragnienie fundamentalne, leżące bardzo głęboko i wmieszane u źródeł w samo centrum procesu życia, stawania się, samego bycia. Wcale niełatwo je wykorzenić, a i my nie bardzo się do tego palimy, nawet jeśli całkiem wyraźnie widzimy jak przez nie właśnie cierpimy. Jednak Budda twierdzi że jest taka możliwość. Jego ośmioraka ścieżka jest właśnie drogą tego wyzwolenia. Jako całość, tzn. ze wszystkimi swoimi elementami. Medytacja jest tylko jednym z nich.
Piszę o tym dlatego, że rozpowszechnione są uproszczone ujęcia buddyzmu, wg których należy po prostu (mniej lub więcej) medytować i czekać aż „nas oświeci”. Tymczasem ta droga wymaga dużo aktywności i wysiłku, nie tylko medytacyjnego (choć on jest bardzo ważny), ale również w zakresie „pracy u podstaw”: nad postawą etyczną, nad szczodrością, wielkodusznością i wszystkimi tymi niemodnymi cnotami, o których nie tak chętnie się mówi i pamięta. A praca ta musi być traktowana serio i być ustawiczna, nieustanna. Częścią tej pracy jest sama medytacja: i w niej „chodzi” między innymi o odpadanie przywiązań, zawiązań, związań i zaciemnień. O czystość serca/umysłu. Im czyściej, tym lepiej widać. Tym klarowniej. Świetliściej. I tak przychodzi „oświecenie”. Albo raczej prześwituje. Gdzieś w trakcie tej pracy, w samym środku trudu życia, które stara się żyć na serio, rzetelnie, na miarę życia. Prześwituje – zazwyczaj wcale nie „jak grom z jasnego nieba”: raczej nieśmiało, w światło-cieniu.
Żeby sprawdzić czy postępuję etycznie, trzeba zapytać siebie „czy nie przysparzam cierpienia sobie albo innym ludziom”.
Pozdrawiam Pana
Sergiusz
<< powrót do strony: Pytania od (i do) Więźniów