06.01.2014
List Krystiana jest niejasny i mętny, dlatego trudno potraktować go jako punkt wyjścia. Obraz sytuacji, jaki się tu ledwie rysuje, może być błędny, więc tych kilka uwag wypowiadam w trybie przypuszczającym, nie apodyktycznym. Obraz jest następujący: Krystian jest „chyba” oskarżony o zabójstwo: „W moim przypadku konkretnie, chyba chodzi o zabójstwo.” Czego dotyczy to „chyba”? Czy Krystian nie jest pewny motywu pytania Magdy o karę dla niego – czy tego, o co jest oskarżony? Bo przecież nie tego, czy w ogóle zabił. To Krystian musi wiedzieć. My tego nie wiemy. Krystian nam tego nie mówi. Mówi natomiast, że „motyw został sfałszowany i wyrok oparty na błędnej analizie danych”; że „takie sądy i prawo – to iluzja”; oraz: „zbędne, abym odnosił się do tego rodzaju pojęcia sprawiedliwości czy kar”. Odwraca relację oskarżenia: teraz to on oskarża sądy i sprawiedliwość – o iluzoryczność. A może chce dać znać nie wprost, że jest niewinny. Tego jednak – najważniejszego – właśnie nie mówi otwarcie: czy faktycznie zabił. Mógłby powiedzieć: „nie zabiłem” – i sprawa byłaby postawiona prosto i klarownie. Z drugiej strony, jeśli zabił, to właśnie powinien przede wszystkim powiedzieć: „zabiłem”. Następnym słowem byłoby wtedy: „jestem winny śmierci tego człowieka”. Kolejnym: „proszę o przebaczenie”. I w końcu: „nic tej straty nie naprawi ani jej nie uczyni zadość; chcę jednak zrobić to, co w mojej mocy; życia nie zwrócę, mogę tylko przyjąć karę”. Takie słowa również byłyby proste i klarownie. Ale nie zostały wypowiedziane. Ten brak jest rażący i to on sprawia, że wszystkie górne słowa, jakie padają potem w wypowiedzi Krystiana brzmią już jak puste frazesy a całość zgrzyta dysonansem i fałszem. Pod tym zgrzytem domyślam się cierpienia Krystiana, może rozpaczliwej szamotaniny wewnętrznej w obliczu grozy sytuacji, w obliczu ciemności. Nie wiem i nie mi o tym sądzić; zwłaszcza nie tutaj i nie tak. Gdyby jednak tak było, jedyną drogą, którą widzę i o której tu świadczę, byłaby droga przez te słowa, które wymieniłem powyżej. Każda inna wydaje mi się wieść głębiej w mrok.
To samo Krystianowi wypomina Karolina Królak: „W swoim liście Krystian często ucieka się do wielkich słów […] A zło i wszystkie złe czyny są po prostu banalne i zwyczajne, i nie wymagają takich słów. Wystarczyłoby przyznanie się do popełnionego czynu i stanięcie z nim twarzą w twarz”. To chyba właśnie słowa Karoliny o banalności zła dały tytuł całemu temu wątkowi, co zresztą jest trochę mylące, bo u Hanny Arendt chodziło o to, że za potwornością zła stoją czasami nie „potwory” a zwykli ludzie – wystarczy, że zrzekają się swojej osobowej wolności i odpowiedzialności na rzecz bezwolnego i bezmyślnego funkcjonowania trybiku w machinie biurokracji zbrodniczego systemu. Ani pytanie przewodnie wątku („[Nic] nie wymaże tego, co się zdarzyło. Jak z tym żyć?”) ani kolejne wypowiedzi nie dotyczą bezpośrednio tej sprawy. Nie w takim też sensie pada hasło banalności u Karoliny, która zarzuca Krystianowi, że robi górnolotne uniki, zamiast „banalnie i zwyczajnie” zrobić, co trzeba: „przyznać się do popełnionego czynu i stanąć z nim twarzą w twarz”. Jak już pisałem, zgadzam się z tym. Częściowo. Faktycznie, to właśnie należałoby zrobić. Jedyne, co mi tu nie gra, to ten tryb banalności, zwyczajność sposobu, w jaki miałoby to być zrobione. Słowa Karoliny są oczywiście zrozumiałe i słuszne o ile weźmiemy je tak, jak są użyte: w opozycji do górnolotności napuszonych uników i odwracania uwagi od sedna sprawy. Tu „banalnie i zwyczajnie” znaczy tyle, co „wprost i otwarcie”. Są jednak niefortunne, bo przecież to, co tu jest do zrobienia, wcale nie jest zwyczajne. U Karoliny „autor listu chyba walczy ze sobą i z całym światem niepotrzebnie.” Ale jeśli Krystian faktycznie szamocze się w ciemności, jego walka jest walką na śmierć i życie – i taką właśnie ma powagę. „Musi pogodzić się z zabójstwem, którego się dopuścił i wybaczyć sobie, czyli zrozumieć znaczenie tego czynu”. Tak, tylko czy nie za gładko i łatwo to brzmi? Jak można „pogodzić się z zabójstwem”? Jak można „zrozumieć znaczenie tego czynu”, jeśli tym czynem jest zabicie człowieka? Jak można stanąć ponad martwym ciałem ofiary, ponad nieodwracalnością jej śmierci i „wybaczyć sobie”? Skąd czerpać taką moc? Nie, „wybaczyć” to nie znaczy „pogodzić się” ani „zrozumieć”, to coś dużo głębiej.
Tu docieramy do czegoś ważnego. Zło domaga się odpłaty, ale ona nigdy nie wystarcza, nie unieważnia zła. Dyskutujemy różne rodzaje kary: względna, wymierzana jako użyteczna, ze względu na jakąś potrzebę; i bezwzględna, wymierzana w „słusznym gniewie”, jako należna odpłata, jako sprawiedliwa. Obie są zasadne, ale obie niewystarczające. Zła nie ogarnia ani pożytek, ani sprawiedliwość. Potrzeba dużo więcej. Zabójstwo – i każde prawdziwe zło – ma to do siebie, że nie da się z tym nic zrobić. Nic sensownego, nic dobrego. Jest wyłomem w sensowności tego świata, naszego świata, naszego życia. Jest nieodwracalnym pęknięciem i rozpadem dobra, którym żyjemy. Nie da się zła zrozumieć, ogarnąć i włączyć go jak niechcianą, wybrakowaną cegłę w jakąś większą całość, w budowlę, gdzie i dzięki której nabrałoby sensu i blasku. Raz naruszonego ładu nie da się tak po prostu przywrócić, ciemności zalać silniejszym światłem jak przepaść betonem. Albo raczej: jeśli się jednak da, to nie jest żadną miarą zwyczajne. To nawet nie jest ludzkie. To jest ponadludzkie. Żeby się na to zdobyć i poważyć trzeba wykroczyć poza grunt ludzki, wyjść w bez-grunt. Przebaczenie, bo o nim tu mowa, ta jedyna rzecz, którą można zrobić, czerpie z głębi niezgłębionej, takiej, gdzie nie starcza człowieka. Przepala wszystko jak ogień słońca, na wylot: zło, winę, sprawiedliwość odpłaty i słusznego gniewu, należność kary, pozorność przywracania zdradzonego ładu. Ale nawet ono nie nadaje sensu ani nie unieważnia zła. Pozwala – tak, wierzę w to, że pozwala – zostawić, naprawdę zostawić zło, które się już wydarzyło; wypuścić je z rozpaczliwie zaciśniętych rąk i uwolnić nas samych z tego uścisku; ale go nie zamazuje, nie wymazuje. Przezwycięża – tak, wierzę że zwycięstwo jest możliwe – przezwycięża, ale nie niweczy.
Jan Mieszczanek w swojej wypowiedzi pisze o konieczności wykroczenia poza schemat winy i kary, który „bardzo upraszcza obraz rzeczywistości – za bardzo. Była wina, to musi być kara. Wszystko pozamiatane […]. Ale kiedy wykroczymy ponad te pojęcia, zobaczymy rzeczywistość w całej jej złożoności. Zgodnie z buddyzmem (i zdrowym rozsądkiem […]) wszystko zależy od wszystkiego – a więc również zabójca skądś się wziął, gdzieś dorastał, od kogoś się uczył.” Ja od siebie dodam tylko, że to prawda, ale znowu nieco niefortunnie podana. Schemat winy i kary jest uproszczeniem, ale jest nim również unieważnianie winy („pamiętajmy, że pojęcie winy (na chwilę) nie istnieje”). Fakt, zabójca nie wyskoczył z nicości jako gotowy zabójca, podlegał uwarunkowaniu i jego wina nie jest wyłączna, uczestniczą w niej te warunki, które go kształtowały. Co więcej, możemy za Radosławem Łazarzem przypomnieć o powszechności tego uwikłania. Im szerzej patrzymy na powiązania i współzależności, tym szerzej widzimy winę. W pewnym sensie wszystko i wszyscy uczestniczymy we wszystkim, łącznie z tym zabójstwem. I nie jest to tylko abstrakcyjna spekulacja metafizyczna. Uczestnicząc w świecie, godzę się jakoś na jego układy i struktury, które same pełne są zła i winy. Wina zatem rozlewa się szeroko – ale jednak nie wyparowuje. Zabójca, jakkolwiek był uwarunkowany, pozostał w jakiejś mierze wolny – i w tej mierze ponosi odpowiedzialność i bierze na siebie winę. Zło nie wypłynęło wprawdzie całkowicie i tylko z niego – ale też nie odbyło się zupełnie bez jego wolnego udziału, przyzwolenia i inicjatywy.
Krystian pisze: „Zabijanie, wojny, nienawiść na świecie to moja kara, moje cierpienie, jak każdego człowieka, czy tego chcemy, czy nie.” Czy zgodziłby się powtórzyć za mną: „Zabijanie, wojny, nienawiść na świecie to również moja współwina, mój współudział”?
„Kto z nas jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem”. Ale też z drugiej strony: „Oddajcie cesarzowi co cesarza”. Nasze człowieczeństwo funkcjonuje w oparciu o instytucje, o uzewnętrznione i zobiektywizowane rozumienie ładu, który obejmuje między innymi wymiar sprawiedliwości. Żadna instytucja nie jest idealna; każda podlega działaniu sił rozkładu i degeneracji. Nie jest rozsądne szukać pokrzepienia w sprawnym funkcjonowaniu instytucji. A jednak te są konieczne. Uzasadnienie czy uprawomocnienie instytucji nie leży w ich faktycznej realizacji. Leży ono częściowo po stronie idealnej, zamierzonej, rozumnej – po stronie tego rozumienia i tego sensu, którego ułomną realizacją jest faktyczność instytucji. Ale i tu leży tylko częściowo: bo samo rozumienie jest tylko takie. Nie jest w stanie poradzić sobie do końca ze złem. Dopełnia je coś, co je i wszystko niepomiernie przekracza, a czego wypływem jest przebaczenie. Tego jednak tym bardziej nie sposób oczekiwać od instytucji i zobiektywizowanego ładu. Wezwanie do przebaczenia jest wezwaniem indywidualnym, poza-instytucjonalnym, przed-obiektywnym.
Na koniec jedna uwaga, zmieniająca nieco temat. Dużo bardziej banalne od zła wydaje się być dobro. Zło przyciąga uwagę, razi w oczy, epatuje, krzyczy. Jest spektakularne. (A żyjemy w czasach spektaklu: show-biznesu i oglądalności, również tej przaśnej, fejsbukowej.) Zło się afiszuje. Dobro jest zwyczajne, ciche i szare. Być może i nad nim należałoby się namyśleć.
Sergiusz Woźnicki