Około listopada 2012 roku zobaczyłam na facebook akcję pisania listów do więźniów. Postanowiłam wziąć w niej udział. Trochę trudno jest napisać niesztampowe życzenia nieznanej osobie, ale coś tam z siebie wydusiłam i posłałam. Po kilku tygodniach zadzwoniono do mnie z fundacji, że jest odpowiedź. Więzień zadeklarował chęć dialogu. Byłam zaskoczona poziomem tekstu. Od razu widać było, że nie jest to prosta, niewykształcona osoba. Zgodziłam się. Ponieważ jego pierwszy list był bardzo ciepły, komplementujący mnie, od razu zaznaczyłam, że nie interesuje mnie romans listowy. Pomimo tego, w kolejnych listach więzień przekraczał granice, nawiązywał do relacji damsko – męskich. Padały pytania osobiste np. o to czy jestem w związku, czy mieszkam sama. Myślę, że mniej by mnie to niepokoiło gdybym po prostu czatowała z kimś w internecie. Tu wiedziałam, że rozmawiam z osobą skazaną, więc trudno mi było nie posądzać go o złe intencje. Zauważam też, że nie wierzę we wszystko co pisze. To, że jest więźniem powoduje u mnie przyczepienie etykietki. Osoba osadzona ma mnóstwo czasu, więc myśli, wyobraża sobie, marzy. W listach do mnie wyraźnie widać, jak wiele cech przypisuje mi ten mężczyzna pomimo tego, że nie ma podstaw. Pisanie z więźniem wymaga odpowiedzialności, dojrzałości. Osoby wolne mają więcej możliwości zaspokajania swoich potrzeb emocjonalnych. Osoba osadzona jest ograniczona. Być może jestem jedyną osobą spoza zakładu karnego, która odzywa się do niego. Przez to on może wymarzyć sobie, że moja relacja z nim jest silniejsza, bardziej zobowiązująca niż bym tego chciała. Wiem, że jeśli narobimy takiemu człowiekowi nadziei, a później porzucimy go bo np. znudzi nam się pisanie z nim zwiększamy cierpienie.
Aneta M.