Minęło właśnie sześć lat mojego pobytu w Irlandii, dokąd wyjechałem przytłoczony brakiem perspektyw głównie zawodowych w naszym kraju . Bicie głową w mur urzędów i oczekiwań pracodawców oczywiście spowodowało ból rzeczonej głowy bez uszczerbku w murze.
Moim głównym problemem okazywał się brak zaświadczenia o niekaralności , dość niefortunne miejsce zamieszkania i co gorsza kiepskie wykształcenie i doświadczenie zawodowe.
Wyjechałem z kraju przeświadczony ze urzędnicy zajmują się tu tylko i wyłącznie utrudnianiem życia obywatelom a w 5 tysięcznym miasteczku, w którym mieszkałem może mnie czekać co najwyżej kariera złomiarza i częsta w tych kręgach „choroba zawodowa” -marskość wątroby.
Nagle 2 tysiące kilometrów „ później” okazało się, że wszystko jest możliwe znalazłem pracę, w której zwracano się do mnie z szacunkiem, gdzie mój entuzjazm był doceniany, a„upominano” mnie jedynie bym nie pracował za ciężko .Za pierwsza tygodniówkę mogłem kupić upragniony komputer, dzięki któremu wyszedłem z „epoki kamienia” i mogłem się czegoś nowego nauczyć po pracy.
Kolejnym moim blitzkriegiem okazało się zdobycie prawo jazdy , w Polsce po trzech nieudanych próbach z braku środków zrezygnowałem, a tam zdałem egzamin z teorii za równowartość 3 godzin pracy.
Na drugi dzień kupiłem samochód , przykleiłem literkę „L” na szybę i ruszyłem w drogę.
Na egzamin praktyczny pojechałem po trzech miesiącach własnym autem nie było już możliwości, abym tego egzaminu nie zdał.
Po tych achach I ochach wróćmy jednak do rzeczywistości bo tu i tam wiele się zmieniło .Nie bardzo chce mi się rozpisywać o tym, jak się teraz żyje w Irlandii, niech wystarczy obraz opustoszałych business parków, które przypominają tzw.”miasteczka duchów” które pozostały gdzieś tam w USA po gorączce złota.
Przylatuję do kraju kilka razy w roku i za każdym razem zbieram kolejną porcje wrażeń, które ilustrują przepaść w klimacie ekonomicznym Polski i Irlandii.
Polska wyszła obronna ręką z tego trzęsienia ziemi Eurolandu , podczas mojej niebytności w moim 5 tysięcznym miasteczku powstały trzy spore supermarkety , duży zespół opieki zdrowotnej , nowy dom kultury i biblioteka, przypuszczam, że stworzono przynajmniej 200 nowych miejsc pracy .Na dodatek zaśmiecony placyk z budką z piwem szumnie nazwany przez włodarzy „Placem Zjednoczenia”, który z powodu owej budki przezywałem „ Placem Zjednoczenia Pięści z Nosem”, zamienił się czysty, zadrzewiony placyk bez tej „perły architektury”. Ciągle pozostała jednak niewyjaśniona kwestia owego „Zjednoczenia” (sic!).
Ostatnio odwiedziłem inne niewielkie miasteczko na północy kraju , zaszedłem do marketu budowlanego i przeżyłem szok , nie mogłem się opędzić od obsługi która bardzo chciała mi pomóc w wyborze towaru .W Irlandii nie mógłbym już znaleźć tak licznej obsługi w sklepie 10-krotnie większym .Być może ci ludzie nie zarabiają dużo , może są nawet na stażu z Urzędu Pracy, ale dostali szansę, tym bardziej że może 500 metrów dalej właśnie buduje swój sklep konkurencja, która pewnie chętnie zatrudni przeszkolonych pracowników.
Celowo podałem te dwa przykłady, to co się dzieje w większych miastach jest myślę oczywiste .
Nieśmiało zaczynam myśleć, że może już jest czas wracać…
Rafał Kostrzewa