3 czerwca Genpo Roshi skończył 75 lat. Poproszony o refleksje na ten temat, nagrał je ze swoją narzeczoną, Charlotte Juul. Oto wycinek ich rozmowy.
C: Wkrótce masz urodziny. Z tego co wiem, zwykle co pięć i dziesięć lat przeżywasz w życiu wielką zmianę. Czy z okazji 75. urodzin szykuje się u Ciebie kolejny przełom?
G: Za dwa tygodnie minie 20 lat, odkąd stworzyłem proces Big Mind, mam więc teraz szansę zobaczyć jak ta koncepcja rozwijała się i ewoluowała. I jestem w pewnym sensie ciekaw, co będzie dalej. Zastanawiałem się nad tym niedawno i nic nie przychodziło mi do głowy. Pomyślałem, że może właśnie to czeka mnie w moje 75. urodziny: nic! Może muszę to zaakceptować.
Odkąd przenieśliśmy się do Boulder, dużo rozmyślałem o Maezumi Roshim i Trungpa Rinpoche. O tym jak młodzi byli, kiedy odeszli. Trungpa Rinpoche zmarł w 1987 roku, w wieku 47 lat, a Maezumi Roshi w 1995, w wieku 64 lat. A ja zbliżam się do 75. urodzin i zdaję sobie sprawę z tego, że oni nie mieli takiej szansy. Ja ją otrzymałem – mogę się zestarzeć.
Sądzę, że nasza praktyka jest jak dwa ptasie skrzydła. Jedno to bezpośrednie doświadczenia (kensho), wszystkie te momenty wglądu i świadomości, które zwykle pojawiają się znienacka. Drugie funkcjonuje w czasoprzestrzeni bez przerwy, ale wymaga czasu i dojrzewania. Oczywiście te chwile wglądu i przebłyski świadomości zmieniły moje życie o 180 stopni. Od bycia nauczycielem i ratownikiem, pracy dla zysku i rozgłosu, do służby bliźniemu, pomagania, przebudzenia, przejrzenia na oczy. Wiele z tych rzeczy, z których zdałem sobie sprawę w 1971 roku, po rozpoczęciu praktyki koanów u Maezumi Roshiego dwa lata później, a także wiele z tych rzeczy, które uświadomiłem sobie potem, wcielam w życie i urzeczywistniam dziś.
Dziś czuję więc, że nie praktykuję niczego szczególnego, niczego też nie szukam; na starość po prostu jestem i odpoczywam. Polega to głównie na relaksacji, i to relaksacji na głębokim poziomie. Nie znaczy to, że jestem staruszkiem przesiadującym na ławce w parku – choć oczywiście to też robię! – ale że relaksuję się naprawdę do głębi, do poziomu komórkowego. To stan pomiędzy byciem żywym a byciem martwym, przebudzeniem a snem, uważnością i nieuważnością, skupieniem i rozkojarzeniem. Są tu wszystkie te dwubiegunowości. Tak jak siedząc na wierzchołku mam zen i bez-zen, ja i nie-ja, umysł i nie-umysł, myślenie i nie-myślenie, i tak dalej. Chyba… właściwie to na pewno czerpię z tego przyjemność większą niż ze spania. Nie wiem nawet jak nazwać ten stan, ale ma on w sobie więcej radości, błogości, pokoju, pogodności, jasności, ciszy niż jakikolwiek inny sposób na bycie. I zdaje się coraz bardziej emanować w moim codziennym życiu.
Polega to też na zgłębianiu zagadnienia, które staje się dla mnie coraz istotniejsze. Często mówiłem uczniom, że choć w zen mnóstwo jest historii silnych i inspirujących osobowości, rzadko trafia się na kogoś, kto przemawia z poziomu, który określiłbym jako czwartą czy piątą rangę Mistrza Tozana – z perspektywy człowieczeństwa. Innymi słowy, z perspektywy osoby, która zeszła ze szczytu jedności z absolutem z powrotem w brudną wodę względności, rzeczywistości ludzkiej. Ilu spośród dawnych mistrzów mówiło o sprawach praktycznych związanych z powrotem na dół? Niewielu, jeśli w ogóle ktokolwiek. To niezbyt atrakcyjne i być może ludzie nie chcą o tym słuchać. Tokusan, pokornie ustępując młodemu mnichowi, który karci go za przybycie na posiłek za wcześnie. To, swoją drogą, cudowna nauka. Może więc Joshu, Hyakujo, Tokusan… W każdym razie niewielu. Przychodzi mi do głowy, że być może jest to kluczowa perspektywa, a ja mam zaszczyt jej doświadczyć. Odczuwam to jako wyzwanie, a może nawet zobowiązanie, bym zgłębiał to i dzielił się wnioskami.
Jestem w wieku dziadka. I tak jak dziadkowie mogą cieszyć się wnukami i zostawiać je zawsze gotowym do opieki rodzicom, tak i ja, jako nauczyciel, nie czuję dziś potrzeby bycia z uczniami cały czas. Czuję raczej, że mogę im zaoferować lata swoich doświadczeń i lata błędów. Jak często mawiał Buckminster Fuller, nie uczymy się na sukcesach, ale na porażkach. Naprawdę się z tym zgadzam: najważniejsze nauki wiązały się z popełnianymi błędami i z pokonywaniem tego, co powodowało czy stwarzało problem; na przekór przebłyskom, które jedynie pompowały moje poczucie własnej wartości. Każdy rodzaj oświecenia, otwarcia się, wejrzenia w siebie w pewnym sensie coraz bardziej pompuje nasze ego. Wielkie oświecenie to jednocześnie pompowanie ego. Staje się ono wielkie jak balon czekający na przekłucie. Im pełniejszy jest, tym większy się staje, a wtedy łatwiej go przekłuć, chociażby szpilką. Właśnie to przytrafiło mi się kilka razy w życiu. Zdawałem sobie sprawę z tego, że niczego nie zyskałem, mimo lat nauki nie osiągnąłem niczego. Największe, najważniejsze spośród moich doświadczeń wiązały się z uświadamianiem sobie, że jestem zwykłym facetem, nikim szczególnym. Na początku praktyka kręci się wokół bycia kimś wyjątkowym. Teraz – chodzi w niej o pogodzenie się z niebyciem niezwykłym i szczególnym, bycie prawdziwym dla samego siebie.
Jeden z moich ulubionych koanów to “Kamienny most Joshu”. Kiedy Joshu był ponad stuletnim starcem, przyszedł do niego mnich i powiedział: “Przybyłem, wierząc, że znajdę tu wielki kamienny most Joshu. A znalazłem jedynie dziurawy drewniany most. Gdzie jest wielki kamienny most Joshu?”. A Joshu na to: “Stoi przed tobą”. Na to mnich odpowiedział: “Nie widzę, pokaż mi go”. A Joshu odparł: ”Jest właśnie tu – dla takich osłów jak ty – do przejścia”.
Ten koan naprawdę do mnie trafia, ze względu na bezpośredniość starszego człowieka, moc, szczerość i oczywistość jego nauki. Nie ma już blasku i bycia niezwykłym. Świat jest obecnie pełen niezwykłych ludzi; patrząc na młode kobiety i młodych mężczyzn widzę mnóstwo inteligentnych, błyskotliwych, bystrych osób robiących lub chcących robić niesamowite rzeczy. Chcę ich wspierać jak tylko mogę. Wystarczy, bym po prostu był sobą, nie muszę stawać się nikim innym. Może tym właśnie są moje 75. urodziny.
C: Tak, wystarczy być sobą. Z tego co widzę, wywołuje to mnóstwo emocji.
G: Chcesz coś powiedzieć?
C: Cóż, sporo już powiedziałeś, ale wracając do pytania o 75. urodziny i bycia sobą, które jest wystarczające, zastanawiałam się nad tym co mówisz o przyjeździe tu i zapuszczaniu korzeni. To chyba dobry czas na to, skoro po prostu wystarczy być sobą.
G: Jak ty na to widzisz? Byłaś ze mną przez te wszystkie lata. Jakie jest twoje zdanie?
C: Dużo tym myślałam. Naprawdę wierzę, że każdy ma swoim życiem wnieść coś dla świata – jedni coś bardzo znaczącego, inni mniej, zależy jak na to spojrzymy. Moim zdaniem Ty wnosisz bardzo, bardzo wiele dzięki Big Mind. Tak jak Ken Wilber ma swoją wizję integralną, Maslow piramidę potrzeb… można wymienić wiele przykładów… Ty masz wielkie serce Wielkiego Umysłu (Big Mind). Uważam, że to jest twój wkład. Zaczęło się od transcendentalnych głosów. Następnie było przebudzenie, dostrzeganie i uosabianie własnych cieni. I wreszcie wierzchołek, kiedy to masz w sobie oba bieguny, jesteś nimi. Moim zdaniem to wygodny, kompleksowy środek, który może ewoluować i upowszechniać się na różne sposoby, których pewnie nawet nie potrafisz przewidzieć.
I ma to sens w czasach, w których żyjemy, kiedy wszystko się rozpada – systemy polityczne i inne rzeczy – a my potrzebujemy przekonania, że wszystko stanowi całość, mimo tego rozkładu. Moim zdaniem proces Big Mind i wizja trójkąta pasują tu doskonale, bo każda z części może być tym czym jest, będąc jednocześnie wierzchołkiem, gdzie nie trzeba się zmieniać, a “ja” nie musi stawać się Buddą, bo już nim jest. “Ja” może czcić Buddę i korzyć się przed nim, a Budda może kochać i współczuć “ja”. Moim zdaniem to zmiana, która czeka świat, a buddyzm czy wszystko inne co znamy podąży w tę stronę.
Rozumiem więc to co mówisz o odpuszczaniu, rozumiem – “jest jak jest”, a ty po prostu spokojnie się w tym osadzasz. Coś już dałeś. A teraz jesteś tutaj i jesteś wolny. Czuję, że jesteś wolny.
Tłum.: Ewa Piątek